środa, 20 listopada 2013

517

- Babciu, babciu co to jest?
- Reklama wnusiu.
- A co jest tam napisane?
- "Dzień życzliwości".
- A co to jest dzień życzliwości babciu?
- Taki dzień w którym wszyscy są dla siebie mili, uprzejmi, pomagają sobie...
- A po co taki dzień babciu, skoro tak się robi codziennie?
- ...


środa, 5 czerwca 2013

kitą w dół

W czwartek odpoczywałam. Tak zwyczajnie. Zapach kwitnącej akacji, zielona trawa pod stopami, promienie kapryśnego w tym roku słońca, śpiew ptaków i... wiewiórka. Ruda, szalona, śmigała po ogrodzeniu, rynnach i gałęziach... Rozpędzona, bawiła się tym swoim bieganiem, zaglądając to tu, to tam i nie ustawała w nowych pomysłach. Wpadła z rozpędu na gałęzie sosny i nagle... 2 susy za daleko. Wylądowała na młodziutkim pędzie, który wdzięcznie wygiął się pod ciężarem tego ruchliwego stworzonka, a wiewióra zawisła trzymając się przednimi łapkami. Zawisła i... zamarła. Wytrzymała cierpliwie, aż gałązka przestanie się huśtać. Nie wykonała ani jednego niepotrzebnego ruchu, trwała bujając się na małej gałązce. Kiedy w końcu drzewo przestało szaleńczo się ruszać, jednym sprawnym susem dostała się bliżej pnia, gdzie gałąź była dużo grubsza i dużo bardziej stabilna. Zamachała kitą i... dalej ruszyła do zabawy.

Patrzyłam na tą wiewiórę i pomyślałam sobie: jak byłoby dobrze mieć jej spokój i opanowanie. Kiedy nagle grunt zaczyna wirować pod stopami, kiedy już nic nie wydaje się pewne, poza kawałkiem gałązki - lichą nadzieją, której trzeba się chwycić i cierpliwie czekać. A potem znów postawić wszystko na jeden sus, znów jednym tchem wyznać: Jezu ufam Tobie. I stanąć pewnie. I zacząć codzienne zmaganie od nowa. Z przedziwnym zapałem. Nie ustając. Bo nie umiem już przestać. I nie chcę już przestać. Jeśli będzie trzeba obiec świat. Byle dać świadectwo o Tobie, mój Zbawicielu i Panie.

niedziela, 19 maja 2013

3 stopnie

Nie wiedzieć czemu nagle przyszła refleksja. Niestety nie wypadało mi jej powiedzieć, na żywo - podczas mówienia świadectwa, ale tutaj już się krępować nie będę. Bo myśl w swojej prostocie, nawet mnie samą zdziwiła.

Ksiądz Tischner powiedział kiedyś, że wg góralskiej teorii poznania, istnieją trzy stopnie prawdy: "Świento Prawda, Tyż prawda i Gówno prawda". Jak uwierzysz Temu, który jest Święty i który jest Prawdą - Bogu samemu, to będziesz kroczyć drogą do świętości, drogą Jego miłości. Jeżeli uwierzysz "Tyż prawdzie" - będziesz żyć potakując i potwierdzając, bez własnego zdania, bez własnej opinii, ciągle czekając aż ktoś inny powie coś, pod czym będziesz chciał, lub musiał się podpisać. A jeśli uwierzysz, w to co mówi "Gówno Prawda" to nie dziw się zbytnio, że będziesz się czuł jakbyś siedział w gównie, albo co najmniej w nie wdepnął.

Bardzo mocno doświadczam tego, że Prawda wyzwala. Przeczytałam, w pewnej małej książczynie, zwanej "lekturą duchową" - jeśli nie wiesz o czym porozmawiać z kierownikiem duchowym, to porozmawiaj o tym, o czym najbardziej nie chcesz rozmawiać. Jeśli wiesz o czym chcesz rozmawiać, zrób dokładnie to samo, powiedz mu o tym, o czym najbardziej nie chcesz. 
Powiedziałam i doświadczam radości, którą smakuje dokładnie tak, jak smakowała gdy miałam 5 lat i pędziłam przez park na moim zielonym rowerku.  

Wierzę Bogu, który jest Prawdą. Chcę słuchać Jego właśnie. Pragnę w moim życiu Go szukać. I jestem spokojna, bo mam pewność, że w razie czego, On sam mnie znajdzie.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

3 spojrzenia bez puenty

Wielki Czwartek.
Trochę jak w kolejce. Pani tu. Pan tam. Pan ustąpi. Pani się przesunie. Pan przejdzie. Proszę pana, to długo będzie. Proszę pani, ja byłem wcześniej, tylko tam poszedłem klęczeć.
I nagle: Komunia Święta. Diakon przedziera się przez napierający w stronę prezbiterium tłum z Panem Jezusem.  Idzie – chciałoby się powiedzieć – kompletnie pod prąd. Idzie, a ludzie napierają, nie widząc ani Jezusa – który dopiero co umywał nam nogi, ani diakona, ani ministranta. I wbrew wszystkim, ten starszy pan, który przez całą Mszę zadaje pytania i robi uwagi. Klęka. On klęka. I w końcu rozumiem. Jezus wychodzi mi naprzeciw. Pędzi przez tłum, aby to właśnie dla mnie być, aby to mi usłużyć. I mówi do mnie, w rozdzierającej ciszy mojego serca: Idź, i ty czyń podobnie.

Wielki Piątek
Trochę jak na dworcu. Pan Jezus – w ciemnicy, zrobionej tak, że nikt jej nie zauważa. Nikt nie widzi też Jego. Ktoś w prawo, ktoś w lewo, ktoś z wózkiem, ktoś z laską. Pani stanęła i do koleżanki macha, pan strofuje synka, pani przepycha się do swojej babci. Szybciej, wolniej, mijając bez cienia spojrzenia. ‘
I nagle: ten chłopak. Wyrzutek społeczeństwa, nikt nie chce nie tylko usiąść obok niego, ale nawet na niego spojrzeć. Przystaje, skłania się i klęka. Klęka w tłumie, który go mija, aby oddać chwałę Jezusowi.  I dla mnie olśnienie: Nie ważne co mówi o mnie świat. Nie ważne, co myślę o sobie ja. Nagle rozumiem: taka jaka jestem, mogę przyjść do Niego i oddać Mu cześć, w tym wszystkim co dla mnie trudne i ciemne. I głos: Nikt cię nie potępił? I Ja cię nie potępiam.

Wielka Sobota
Trochę jak w supermarkecie. Najważniejszy jest koszyk. I zawartość. Chleb, mięso, jakieś jajka. Żeby było ładniej. Gdzie ten stół, gdzie ten ksiądz, tyle czasu, częściej, szybciej, już.  Gdzie Heniek? Co mówiłeś?
I nagle. Dziecko, i pełen zdziwienia chłopięcy głosik: Mamo?!!! A tam, to Pan Jezuuuus?!!! I dla mnie olśnienie: W moim pośpiechu, w mojej codzienności, w tym co mnie przytłacza, co takie zwyczajne, w moim zmęczeniu i znużeniu – Jesteś. Choć tak trudno Cię dostrzec: JESTEŚ. I głos: Idź, idź, idź. Idź do świata, w tej codzienności, każdy najbardziej czeka na Mnie.

poniedziałek, 4 marca 2013

figa z makiem czyli 3:1

"I opowiedział im następującą przypowieść: Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owoców na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia? Lecz on mu odpowiedział: Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć." Łk 13,6-9

Trzy lata. Trzy w Piśmie Świętym znaczy: dokładnie tyle ile trzeba, wystarczająco, w całej swojej pełni. Trzy dni Jonasz spędził we wnętrznościach ryby i z uciekiniera, przemienił się w człowieka gotowego, by pełnić wolę Boga. Jezus nauczał dokładnie trzy lata. Trzy dni to czas od śmierci do życia, który przeszedł. Od śmierci od zmartwychwstania. Bóg jest w Trzech Osobach. Trzy - połączenie początku, środka i końca. W kategorii czasu, trzy to czas odpowiedni, czas wystarczający na Boże działanie. 
Figowiec miał więc dokładnie tyle czasu ile trzeba, i dokładnie takie warunki, aby wydać owoc. I? I nic. Dokładnie nic. Zrozumiałym staje się: wyciąć, zniszczyć, wyrzucić, pozbyć się. Niepotrzebny, zbędny, niedorzeczny, zajmujący miejsce w winnicy i czas ogrodników. Posadźmy inne, niech nie niszczy gleby, niech zniknie. Zapomnijmy o nim. Już czas.

Ogrodnik mówi spokojnie: jeszcze ten rok. Jeden rok.
Jeden w Biblii oznacza jedność, niepodzielność. Ta cyfra przysługuje tylko Bogu i tylko i wyłącznie temu, co od Niego pochodzi, co jest szczególnym darem Boga dla człowieka. Czas łaski. Jeden rok.
Jeden rok, w którym Ogrodnik nie patrzy na to, że drzewo ziemię wyjaławia. Czas łaski, w którym Ogrodnik okopie drzewo - aby uczynić je silniejszym, aby głębiej mogło zapuścić korzenie, czerpać w całej pełni. Czas okładania nawozem. Nawóz przyjemny w swoim wyglądzie, ani zapachu nie jest. Czas trudu i zmagania, z tym, co może nie być ani miłe, ani wygodne, ani pociągające. Ale czas wzrostu i czerpania szczególnej siły, czas przemiany, która może boleć, ale rodzi do nowego życia.

Może wyda owoc. Jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć. W przyszłości - czyli dokładnie nie wiadomo kiedy. Najprościej mówiąc: Ogrodnik, tak czy inaczej, nieustannie czeka i troszczy się i zawsze, ale to zawsze to On ma ostatnie słowo. 

niedziela, 24 lutego 2013

sobota

Przeraźliwie zimny wiatr, niebo owinięte ciężarem zbyt ciemnych chmur. Kłębią się, jakby zaraz z hukiem miały spaść nam na głowę. Nie tyle roztrzaskać, co przygnieść. Stłumić. Zdusić. Stłamsić. 
Szybki pociąg, krótki spacer, kilka słów. Samolot. Wymarzony. Znów. Nagły zachwyt, który nigdy się nie zmienia. I już. Słońce, ponad chmurami słońce. Mrużę oczy i słyszę swój własny śmiech. Bo wiem.
Ponad pułapem moich chmur - gdzieś wyżej we mnie, mieszka Bóg. Boże, dobry Boże, daj mi ziemi Ciebie moimi chmurami nie zasłaniać. Daj!

Przeraźliwie zimny wiatr. Ziemia, skuta lodem, niczym najtwardsza ze skał. Młotem. Kilofem. Nic. Ktoś przypomina: rozpalcie ogień! Ogień, ciepło, topnieje lód. Pęka coś we mnie. Tam pod spodem jest ziemia, która gotowa jest aby wydać plon. Aby kwitnąć. 
Tam najgłębiej we mnie - mieszka Bóg. Boże, dobry Boże, daj mi ziemi moim lodem Ciebie nie zasłaniać. Daj!

Strach, paraliżujący strach. Pierwszy uśmiech i znika we mnie dawny lęk. Już nie boję się zaufać oczom, w których gości śmiech. Tam jest Bóg, mój Bóg. Kilka zdań, pierwszy żart, krewetki na whiskey i kilka kaw. Potem śnieg i śmiech. Niemożliwe, staje się możliwe. I nie tylko o samolot chodzi, choć też, powinnam nie zdążyć. Niemożliwe, staje się możliwe. Zaufałam znów. Jak dziecko. W tym dziecięctwie był nasz Bóg. Jest nasz Bóg. I nikt sobą w końcu Jego nie zasłaniał.

czwartek, 7 lutego 2013

już

Skuta lodem.
Bez ruchu.
Bez oddechu.
Ziemia.
Niby jest, a jednak nie..
Bezowocna.
Bez celu.
Bez oddechu.
Bez ruchu.
Skuta lodem.

Pierwszy ognik.
Za wcześnie.
Parzy.
Delikatniej.
Spokojnie.
Parzy.
Za wcześnie.
Pierwszy ognik.

Bez pośpiechu.
Spokojnie.
Pęka lód.
Topnieję.
Topnieję.
Od Twoich słów.
Topnieję.
Topnieję.
Pęka lód.
Spokojne.
Bez pośpiechu.

Pęka lód...
W końcu pęka lód...

Ziemia.
Ziemia zieleni się znów.
Zieleni się.
Tym razem...
Naprawdę.
Tak.