sobota, 29 grudnia 2012

Kierbedzia

Przecież dokładnie sprawdzałam trasę przed wyjazdem! Kurcze, te kartki z wydrukowaną mapą google zupełnie nie zdają egzaminu. W każdym razie - mam już pewność, istnieją drogi, o których google nie ma pojęcia i są takie, które istnieją tylko na ekranie komputera. Zawrócę na najbliższych światłach, albo nie, objadę to dookoła. Jednokierunkowa, muszę jednak jechać w lewo. Tutaj ryneczek, piękne warzywa, ale tłok niesamowity, skręcam w prawo. I jeszcze raz w prawo, bo dostałam się wprost pod jakiś urząd, pod którym samochody są zaparkowane wszędzie. Jeszcze raz w lewo i nerwowe poszukiwanie mapy w schowku samochodu. Parkuję niemalże w pionie, ktoś mnie przegania, że to parking tylko dla klientów salonu piękności Marcel. W nosie mam piękność, bo absolutnie nie wiem już skąd przyjechałam i dokąd mam jechać. Odjeżdżam, zrzucam szalik i znajduję jakieś miejsce do parkowania z widokiem na piękną parkową fontannę. Wyjmuję jeszcze raz mapę. Nic. Zero sensownych wniosków.  Szamoczę się próbując opanować gps w telefonie, ale urządzenie absolutnie nie jest w stanie stwierdzić gdzie jestem i jako bieżące położenie pokazuje mi piękne zdjęcie ziemskiej kuli. Brawo! Tyle to i ja potrafiłam stwierdzić. Wychodzę z samochodu i widzę człowieka, który siedzi na ławce i coś czyta. Podnosi wzrok, przygląda mi się bacznie, robi znak krzyża świętego, co mnie przeraża, ale po chwili dostrzegam, że to dlatego, że w ręku trzyma brewiarz. Uśmiecha się do mnie i mówi, zwyczajnie: 

Czy mogę pani jakoś pomóc? 

Opowiadam trochę chaotycznie, trochę bezsensownie, o tym dokąd i dlaczego zmierzam, jak tu dotarłam i jak zagadkowo kręcę się po ulicach od dłuższego czasu. Kiwa ze zrozumieniem głową i uśmiecha się.

To może wybierzemy się razem? Będę pani towarzyszył?

Proponuje i po chwili wsiadamy do samochodu. Ruszam i Bogu dziękuję za człowieka, który wie dokąd pragnę dotrzeć i chce mi na tej drodze towarzyszyć. Kilka pierwszych uwag i już wiem: właściwy człowiek, na właściwym miejscu. Tylko Ty - dobry Boże, mogłeś tak to wszystko wymyślić.

niedziela, 25 listopada 2012

"wejdź do radości Swojego Pana"

W nieodległej krainie, tuż za górą wysoką, panował Król Najlepszy z Najlepszych. Poddani kochali go i szanowali, nauczeni tym, że to On zawsze kochał i szanował swoich poddanych. Był zawsze, kiedy Go potrzebowali, bronił, tak, że czuli się bezpieczni, a każdy z nich mógł zajmować się tym, co sprawiało mu radość. W ten sposób w królestwie nie brakowało ani strażaków, ani krawców, ani sadowników, ani pszczelarzy, ani piekarzy... Ogólnie mówiąc: nic nikomu nie brakowało. 
Oczywiście byli tacy, którzy nie chcieli należeć do królestwa Króla Najlepszego z Najlepszych, bo nie chcieli słuchać swojego serca i wybór, który Król im dawał, męczył bardziej od niewoli i ograniczeń, o których mówili inni królowie. Pewnego dnia, kiedy Król wraz ze swoimi rycerzami jechał przez las, został zaatakowany przez bandę zbójców. Rycerze bronili go dzielnie, niestety, jeden z nich poległ. Król Najlepszy z Najlepszych zaniósł go do zamku, a potem zadbał o pochówek z najwyższymi honorami.
Kiedy przyszedł do domu rycerza, w kuchni kolację gotowała jego matka, Król przytulił ją serdecznie do siebie i zapłakał. Kobieta spojrzała na Niego i powiedziała: Czemu płaczesz? Zrobił to co należało, ja byłam tylko jego matką, Ty zaś jesteś jego i naszym Królem. Ojciec rycerza pracował w sąsiedniej izbie, był szewcem i kończył właśnie parę pięknych trzewików. Król przytulił go i zapłakał. Ojciec powiedział: Królu, skąd te łzy? Zrobił to, bo cię kochał, będzie nam go brakowało, był naszym synem, ale Ty jesteś naszym i jego Królem! Król zaskoczony poszedł do braci i sióstr rycerza i usłyszał dokładnie to samo. Potem odwiedził jeszcze dom ukochanej, która powiedziała: Kochałam go całym moim sercem i on też kochał mnie z oddaniem, ale Ty jesteś moim i jego Królem. Nigdy nie chciałam być dla niego pierwsza, zawsze chciałam być druga. Po królu.
Król wyszedł z wioski pozdrawiany przez jej mieszkańców, którzy kłaniali Mu się, oddawali Mu cześć, ale też z ogromną serdecznością podchodzili i rozmawiali. Mówili o swoich dzieciach, domach, potrzebach, dzielili z Nim swoje radości i swoje smutki. Wiedział, że jest im drogi. Wiedział, że dla nich, jest po prostu Królem Najlepszym z Najlepszych. 
Kiedy stanął na pustej, pełnej kwiatów łące, podniósł oczy do Nieba i powiedział: Ojcze, jak to dobrze, że tak wiele dla nich przygotowałeś. Ojcze jak to dobrze, że też mogę im dać się cały.

niedziela, 18 listopada 2012

3 opowiastki z jedną puentą

Dwie dzielne niewiasty podróżowały zapakowanym po dach samochodem. Kiedy dotarły mieszkania, w którym zamieszkiwała pierwsza z nich, owa niewiasta wyskoczyła raźno z samochodu i rzuciła się co prędzej do bagażnika, aby wydobyć z niego torbę pełną dóbr wszelakich. Jedna próba, druga próba i nic. Natrętna myśl: Bagażnik nie działa! Zepsuł się!!! Druga niewiasta wysiadła, ze spokojem podeszła do bagażnika, nacisnęła właściwy guzik, otworzyła, zamknęła i poprosiła tą, która tak zawzięcie próbowała zrobić to wcześniej, o otwarcie bagażnika. Pyk! Działa. Idealnie, działa. Myśl, natrętna myśl: Bagażnik działa! Nie zepsuł się! Ja po prostu tego nie umiem zrobić!

Pewien młody człowiek szukał ołówka w swoim plecaku. Z płaczem oznajmił: Zgubiłem najpiękniejszy ołówek! Nie ma go! Wiem! Tata mi go nie spakował!!! On zawsze tak się spieszy i o mnie nie pamięta!!! 
Nauczycielka podeszła spokojnie, pomogła wyjąć wszystko co było w plecaku, książka po książce, zeszyt po zeszycie. Pomiędzy dwoma podręcznikami spokojnie leżał ołówek - ten właściwy, ten najpiękniejszy. Chłopiec powiedział: Nie zgubiłem!!! Nie zgubiłem!!! Po prostu nie udało mi się go znaleźć!!!

W jednej ze znanych i renomowanych szkół średnich uczył się młody chłopak. Ciągle miał problemy z zaliczaniem kartkówek i sprawdzianów, bo we wszystkich działaniach matematycznych, wpisywał tylko wynik. Nie rozpisywał działań, nie robił rysunków do zadań, zawsze umieszczał tylko wynik. Wszyscy jego nauczyciele podejrzewali go że ściąga, w szczególny sposób pilnowali go i sprawdzali - bez rezultatu, nigdy nie udało się go złapać na oszustwie. Nauczyciel matematyki mówił mu: Nie możesz wiedzieć więcej ode mnie, dzielą nas lata! Lata praktyki i lata w wykształceniu! On nie mówił nic, dostał się na uczelnię i zrobił ogromną karierę naukową. Kiedy jego nauczyciel matematyki z liceum zobaczył, że jest na gościnnym wykładzie w rodzinnym mieście, poszedł i po fascynującej prelekcji powiedział: Teraz widzę, że problem polegał nie na tym, że ty nie umiałeś, czy nie wiedziałeś, ale na tym, że ja nie mogłem uwierzyć w twój talent, pasję, zdolności. Przepraszam.

Dobry Boże, jak daleka jest droga pomiędzy: nie da się, a: ja nie umiem; nie ma, a: nie udało mi się znaleźć. Od braku wiary, do prostego słowa: tak. Jeśli tylko możesz, dobry Boże, daj mi zawsze otwarte oczy, które będą widziały więcej i serce, które będzie wierzyło także temu, czego po prostu jeszcze nie widzę i jeszcze nie rozumiem.

sobota, 13 października 2012

Ogród

Pewien mężczyzna długo szukał wymarzonego domu. Przemierzał miasteczka i wioski, aż w końcu znalazł - ten jeden jedyny, wyśniony. W momencie, gdy otworzył drzwi, już wiedział, że to jest miejsce, do którego zaprosi ukochaną, gdzie będzie chciał wychowywać swoje dzieci, w którym, każdy kto przekroczy próg,  będzie długo oczekiwanym przyjacielem. Andrzej zachwycił się tym miejscem, chociaż dookoła domu rosły ogromne chwasty, to kupił dom bez wahania.

Od razu zabrał się za walkę z niechcianymi roślinami. Bez efektu, kiedy tylko udawało mu się oczyścić ogród, powracały, jeszcze gęstsze, jeszcze większe. W końcu ktoś, widząc jego zaciętą walkę poradził mu najlepszego Ogrodnika. Słyszano, że potrafi poradzić sobie z każdymi chwastami, że zna się na ogrodach po prostu doskonale.

Ogrodnik przybył do domu Andrzeja i zaczął trudną i żmudną pracę, kiedy skończył, koniecznie chciał coś powiedzieć, ale właściciel domu był tak podekscytowany sukcesem Ogrodnika, że nie specjalnie Go słuchał. Wieczorem usiadł na tarasie i po prostu cieszył się chwilą, wiedział, że już coraz bliżej dzień ślubu i że dom jest gotowy na przybycie ukochanej. Jednak ku jego zdumieniu, kilka dni po uroczystości, w ogrodzie, w ciągu jednej nocy pojawiły się potężne chwasty. Andrzej patrzył zdumiony, bo nigdy ich tak wielkimi nie widział. Szybko skontaktował się z Ogrodnikiem, który przyszedł i od razu zabrał się do trudnej, mozolnej i wyczerpującej pracy. Andrzej widząc wysiłek Ogrodnika szybko do Niego dołączył, a po pewnym czasie do pracy włączyła się również ukochana Andrzeja. Cięli, rąbali, wyrywali, karczowali, kopali, ciągle i ciągle, dalej i dalej. Kiedy skończyli, Ogrodnik popatrzył na nich i powiedział: - Mam nadzieję, że tym razem mnie wysłuchasz... Andrzej przypomniał sobie, że poprzednim razem Ogrodnik też chciał mu coś powiedzieć, więc razem usiedli na tarasie. Ogrodnik zaczął mówić:

Kupiłeś dom i od początku wiedziałeś, że nie jest on tylko dla ciebie. Dom jest domem, kiedy tętni i żyje, kiedy wypełnia go miłość. Tak samo ziemia, którą kupiłeś razem z domem, pragnie żyć, pragnie wydawać owoce. Jeśli usuniesz z niej chwasty, jeśli wykarczujesz wszystkie ciernie, zasadź coś dobrego, pięknego na ich miejsce. Niech ten ogród wypełnią kwiaty, niech rosną tu drzewa owocowe, warzywa i zboża. Ziemia pragnie wydawać owoce, coraz więcej i więcej, ale to ty musisz zdecydować, co tym owocem będzie...

por Łk 11,15-26

poniedziałek, 8 października 2012

góry...

Jest zawsze taki moment na szlaku, w którym zadaję sobie pytanie: dlaczego nie pojechałam nad morze? Czemu nie skusiłam się na wiosłowanie po jednej z polskich rzek, lub łapanie wiatru w żagle na jeziorach? Dlaczego w ogóle wstałam o poranku, założyłam buty i spakowałam plecak? Czemu?

Nie mam już siły. Nic nie widać, poza mgłą, a wilgoć lasu sprawia, że nie mam czym oddychać. Niech nikt mi nie mówi, żebym delektowała się zapachem, niech nikt mi nie mówi, żebym cieszyła się przyrodą. 

Nie wiem kiedy się to skończy, wiem, tylko, że przede mną dukt leśny zamienia się w śliskie kamienie, mogę tylko ufać, że jest jeszcze jakaś droga za zakrętem. Musi być przecież jeszcze jakaś droga za kolejnym zakrętem.

Nie chcę usiąść. Nie mam na czym usiąść. Nie chcę się zatrzymać, bo wiem co jest za mną, co jest dookoła mnie, i mam pewność, upartą pewność dwu latka, że to co jest mi obiecane, jest dalej. Po prostu trochę dalej. Jeszcze dalej.

Zostawiłam na ten moment wszystko i wszystkich. Są takie kroki, które muszę po prostu zrobić sama. Są takie myśli, które muszą się ułożyć właśnie teraz. To musi trochę boleć. Zmęczenie jest wpisane w bieg po zwycięstwo. Wysiłek jest częścią radości z ukończenia biegu.

Nie zmienia to faktu, że po twarzy biegną łzy bezradności. Nie będę udawać, że pada. Nie. Czuję się bezsilna,  Płaczę w mojej słabości. I robię kolejny krok. Jeszcze jeden i jeszcze jeden. Mimo łez, mimo bezsilności.

Dlaczego to wszystko. Skąd to wszystko. Po co to wszystko? Jedno zdanie kiedyś zmieniło wszystko. Jedno zdanie, które dotknęło moje serce, zapadło w nie i zaczęło wzrastać. Jedno zdanie, które powraca nieustannie, szczególnie w dni takie jak ten. Jedno zdanie. Jakie?

"Pójdź za mną."

por. J 21,15-19

wtorek, 18 września 2012

po wakacjach

"Niech będzie błogosławiony Bóg, Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu zrodził nas na nowo do żywej nadziej przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa, abyśmy osiągnęli dziedzictwo niezniszczalne, nienaruszone i nieprzemijające. Ono jest wam zapewnione w niebie, a moc Boża strzeże was przez wiarę, abyście osiągnęli zbawienie, które się objawi na końcu czasów. Dlatego cieszcie się już teraz, nawet jeśli musicie jeszcze odczuwać smutek z powodu różnych doświadczeń. Są one potrzebne dla wypróbowania waszej wiary, o wiele cenniejszej od przemijającego złota, które przecież oczyszcza się w ogniu." 
1 P 1,3-7a

Dużo się działo, zapewne zaowocuje to tutaj jeszcze nie raz. Na dziś - tyle. Bo w głowie, od ostatniego weekendu, ciągle pojawia się pytanie: dlaczego? I jedyną odpowiedzią, jaką mi daje nieustannie jest: wszystko dlatego, że cię kocham.

I teraz już jestem pewna, że aby mnie ocalić i o mnie walczyć, zrobi... WSZYSTKO. Dosłownie: WSZYSTKO.

Dał mi nowe serce. Zrodził mnie nowo, dał mi nadzieję. Cała moja nadzieja to ON. I za św. Pawłem, wszystko inne uznaję za śmieci. 

Jezus - WSZYSTKIM.

Cokolwiek jeszcze to wyznanie miałoby oznaczać. Jakikolwiek smutek, z powodu różnych doświadczeń może mnie jeszcze czekać. Bo to co tutaj, jest tak czy inaczej życiem w obfitości. A najlepsze... i tak będzie POTEM.



wtorek, 5 czerwca 2012

bajka, nie bajka


Nie będę ukrywać: żeby tam dotrzeć, trzeba było pokonać trudną drogę. Rwące strumienie, dzikie lasy, gorące pustynie, głębokie jeziora i jeszcze kilka nieoczekiwanych zasadzek natury. Po pokonaniu trasy, która nie była, ani przyjemna, ani bezpieczna, Jego oczom ukazała się polana, a na polanie wieża. W niej siedziała zamknięta królewna. Wiedział, że tam jest. Wiedział, że chce do niej dotrzeć, wiedział, że po prostu może opisać ją jednym słowem: UKOCHANA.

Przyczyny zamknięcia królewny, są mocno niejasne. Niektórzy twierdzą, że to pomysł bliższych lub dalszych członków rodziny, inni upierają się, że to efekt spotkań z podejrzaną grupą znajomych, jeszcze inni dowodzą, że ona tak po prostu sama chciała. W każdej z wersji pewnie znajduje się ziarno prawdy, koniec końców, okoliczności były mało sprzyjające, księżniczka delikatnie mówiąc, miała po prostu dość. W związku z tym, widok Królewicza ucieszył ją bardzo, ale z drugiej strony, długi czas odosobnienia sprawił, że królewna była, jak potocznie się mówi, dość rozchwiana emocjonalnie. Jemu - jakby to zupełnie nie przeszkadzało. Pojawił się niespodziewanie i na dzień dobry zorganizował jej przepiękny wschód słońca wraz z niecodziennym koncertem ptasich treli. Zdziwiła się i w prostocie serca spytała Go, dlaczego to robi. On nie zastanawiając się wcale powiedział: "Kocham Cię!" i uśmiechnął się promiennie. Królewna spłoniła się lekko, jak wymagały tego konwenanse, ale nie ukrywajmy: spodobało jej się... i to bardzo. 

Królewicz zaskakiwał ją nieustannie, znosił jej fochy i humory, wysłuchiwał z lekkim uśmiechem jej płaczliwych próśb i żądań, przy których tupała nogami, niczym niewprawny polityk, podczas pierwszej debaty parlamentarnej. Chciała, żeby wykosił wszystkie ciernie, które okalały wieżę - poranił się do krwi, ale to uczynił. Zapragnął obdarować ją najpiękniejszymi kwiatami, ucieszył jej oczy bukietem eustom, a ona dziwiła się, skąd wiedział, że woli je, nawet od czerwonych róż. Dzięki Niemu, oglądała jak rosa tańczy na konwaliach, Jemu, wypłakała się ze wszystkich swoich łez, był zawsze blisko, a mimo to, czuła się wolna, choć ciągle jeszcze zamknięta, w tej przedziwnej wieży.

Pewnego przedpołudnia On spytał: "Słuchaj, a może ja bym po prostu wszedł tam do ciebie?". Królewna spoważniała jakby zaskoczona takim obrotem sprawy. Być obiektem miłości - rzecz dobra i piękna, ale wpuścić Królewicza na górę - to wcale nie było tak oczywiste. Chcąc zyskać na czasie zapytała: "Ale jak to tak... Dzisiaj?!". On uśmiechnął się lekko i spytał: "A masz w planach jakiegoś innego gościa?". Królewna trochę straciła fason i odparła: "Słuchaj, ja bym się chciała z tym przespać, muszę ten mój salonik ogarnąć, papiloty nakręcić... sam wiesz...". Królewicz posmutniał, ale nic to nie zmieniło w tym, jak bardzo kochał swoją królewnę.

Podobne rozmowy toczyły się jeszcze wielokrotnie. Królewna wiedziała już, że kocha Królewicza, ale ciągle coś sprawiało, że odsuwała moment, kiedy mógłby przyjść na wieżę. On był wytrwały, cierpliwy i czekał. Mówił, że warto czekać. W końcu spytał ją: "Czy ty chcesz, abym ja wszedł na tą wieżę?". Ona odpowiedziała: "Tak, niczego innego nie pragnę!". On popatrzył na nią w osłupieniu: "To dlaczego mnie nie wpuścisz?". Ona rozpłakała się i powiedziała: "We wszystkich bajkach, królewny albo zrzucają swoje piękne długie włosy, albo robią jakieś węzły z prześcieradeł, po których królewicze wspinają się na górę. Ja, ja, ja... Ja sprawdziłam, włosy mam do ramion, to sam wiesz... ale jest jeszcze gorzej! Ja mam za krótkie prześcieradło!".  Królewicz stał i patrzył i nie mógł powstrzymać się od śmiechu. W końcu powiedział do niej: "Jestem Królem królów i Panem panów. Panem Niemożliwego, Synem Wszechmogącego, naprawdę uważasz, że problem stanowi dla mnie jedno zbyt krótkie prześcieradło?!". Ani się Królewna nie obejrzała, a po wieży nie było już śladu, za to ona, była w ramionach tego, na którego tak długo czekała. I wiedziała jedno, naprawdę była po prostu UKOCHANA.

wtorek, 15 maja 2012

por. Mk 10,45


Miałam posprzątać. Po prostu, zaprosiłam gościa. Popatrzyłam na mieszkanie i wiedziałam już – trzeba w końcu zrobić tutaj porządek. Zaczęło się od zwykłego ścierania kurzu, ale potem okazało się, że książki na półkach też wymagają uporządkowania. W szafie zimowe ubrania domagały się spakowania i zrobienia miejsca lżejszym strojom. Potem umyłam okna, pojaśniało, zawiesiłam więc świeżo wyprane firany. Odsunęłam kanapy, wymiotłam kurz zza regałów. Wstawiłam zmywarkę, umyłam lodówkę, wyszorowałam wannę i kabinę prysznicową. Niecierpliwie rozglądałam się dookoła, bo kiedy kończyłam jedną część pracy, pojawiało się coś nowego.  Spojrzałam na zegarek. Pobladłam. Mój gość powinien tu być dobrych kilka godzin temu. Wyjrzał z kuchni ze ścierką w ręku, uśmiechając się do mnie serdecznie i biorąc w swoje ramiona.

„Jak to dobrze, że zaprosiłaś mnie do siebie!”.

To właśnie usłyszałam. Zawstydzona spuściłam wzrok. Król królów, Pan panów, sprząta moje życie dużo gorliwiej ode mnie. On widząc moje zakłopotanie, przypomniał:

„Nie przyszedłem po to, aby mi służono, ale aby służyć. 
Aby służyć i dać swoje życie za okup za wielu.”

niedziela, 6 maja 2012

Ps 115


"Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę za łaskawość i wierność!"

Długo mnie nie było. Dziwny czas, ale to czas, w którym bardzo mocno doświadczam tego, że Jezus zwycięża moją słabość.  To czego doświadczam, to ogrom Jego łaski. To wszystko, jest Jego odpowiedzią, na moje niepewne "Tak!".

Doświadczam Jego błogosławieństwa.
W trosce drugiej osoby, kiedy dookoła gęstnieje ciemność.
W łasce prowadzenia, kiedy już mam pewność, że w swojej słabości nie potrafię podjąć zadania, które jest przede mną.
W radości ze wspólnej szczerości, kiedy zwycięża Miłość Chrystusa, w geście przebaczenia.
W pięknie tego świata, nawet jeśli tak trudno u mnie u uśmiech.
W prostej rozmowie, kiedy wątpliwość i niepokój zamieniają się w pewność i niosą ukojenie.

Tego jest więcej, dużo więcej. Chcę błogosławić Pana. Tu gdzie jestem, taka jak jestem. Nic więcej.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Zbawca, On porusza góry...

"Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie. Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli." Mk 1,29-32

Przeklinali Go, potrząsali głowami, szydzili, lżyli, wyśmiewali się, drwili, obrzucając obelgami i wyzwiskami...
Kto? Kto to uczynił?
Ci zaś, którzy przechodzili obok.
Przechodzili. Nie zatrzymali się, nie spojrzeli Mu w oczy, nie chcieli wcześniej słuchać Jego słów, ani zapewne, nie widzieli pod krzyżem, tych, którzy we łzach przyjmowali śmierć swojego Pana. Przechodzili, nie dając sobie szansy na spotkanie z Tym, który pragnął tylko w swojej przeogromnej miłości uratować ich od śmierci wiecznej. Żądali znaku, w czasie i w sposób, który sami dla siebie uznali za odpowiedni. W czasie, który im samym wydał się właściwy, nie zważając na cuda i znaki, których Jezus dokonał, wśród ludzi, których znali, w miejscach, w których sami zapewne przebywali. Domagali się znaku na ten moment, i choć widzieli znak największy, nie chcieli uwierzyć.
Jezus odpowiedział na ich pragnienia, ale inaczej. Nie zszedł z krzyża - aby wykonało się to, co stać się musiało, abyśmy my mogli żyć nadzieją Nieba. Nie zbawił samego siebie, ale zbawił każdego, kto pod tym krzyżem stał, kto uwierzył. Zbawił ciebie i mnie. Mesjasz, król Izraela. Zmartwychwstał. Pokonał śmierć. Jezus pokonał śmierć.

Trudno pomyśleć, o większej miłości, niż ta, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich. Co ciekawe, Jezus widzi przyjaciela w... KAŻDYM.

piątek, 23 marca 2012

piątek

Mała Ulcia bardzo chciała mieć psa. Chociażby 30 cm i 7kg kudłatego szczęścia. Psa, którego można by przytulić, kiedy tak bardzo tęskni się za tatą. Psa, z którym można by się bawić, wtedy, gdy nikt z Ulcią nie chciał się bawić. Psa, z którym można by pójść na spacer, zwłaszcza kiedy nie chce się już ani sekundy dłużej być we własnym domu. Psa, bo psy są wierne. Bo nie zostawiają. Bo w ich spojrzeniu, można znaleźć wszystko, czego nie znajduje się nigdzie indziej.
Starszy brat Uli dobrze wiedział o jej pragnieniach. Kiedyś wybrali się żeby psa kupić. Z różnych przyczyn, tamtej niedzieli to się nie udało. Ulcia płakała w samochodzie i rozżalona wyrzucała bratu: - Już nigdy nie będę mieć psa! Nikt mnie nie kocha! Nikt nic dla mnie nie chce zrobić! Nawet psa nie mogę mieć, choć proszę o niego już całe lata!
Ten wieczór był pełen łez. Ten wieczór był pełen smutku i rozgoryczenia. Takich wieczorów nie chce się pamiętać.
Jakiś czas później, starszy brat wrócił z pracy. Otworzył samochód, a na siedzeniu siedział... piękny owczarek niemiecki. Ulcia aż podskoczyła z radości. Pies szybko stał się powiernikiem jej sekretów i wiernym towarzyszem. Śmiała się, że dostała więcej niż chciała, bo marzyła tylko o śmiesznym jamniku szorstkowłosym, a dostała silnego i mądrego owczarka, który szedł za nią krok w krok. Wysłuchał tak wiele. Był z nią zawsze. I po prostu zawsze cieszył się jej obecnością.

Dobrze znam Ulcię. Pamiętam smak jej łez, gorycz jej żalu i jej radość tamtego lipcowego popołudnia. Nie przypuszczałam jednak, że w życiu, dostanę o niebo więcej. Marzyłam o psie przyjacielu. Wystarczyło mi tyle miłości, ile daje się zamknąć w wierności i oddaniu psiego towarzystwa. A może właśnie, moje serce wtedy przygotowywało się na więcej?

Jezus. Wciąż mnie zadziwia Miłością, od której nic nie może mnie oddzielić. Zawsze jest blisko mnie, pomimo, że ja ciągle znam Go tak mało. Nieustannie mnie kocha, choć ja tak bardzo nieporadnie uczę się miłości. Zawsze mnie wysłuchuje, choć ja niejednokrotnie nie chcę słyszeć, co pragnie mi powiedzieć.

Bóg. Stwórca, uniżył się i stał się stworzeniem. Przyszedł na świat, aby dać świadectwo Swojej miłości. Umarł, zamiast mnie, abym ja nie musiała umierać. Umarł zamiast ciebie - abyś mógł żyć. Umarł, za każdego, kto pluje na Jego krzyż i odrzuca Jego miłość. Sam pierwszy wychodzi z Miłością, nie czekając co dostanie w zamian. Zrezygnował ze Swojej Boskiej chwały, w zamian za ludzkie łzy i cierpienie. Wiedział, i nie cofnął się przed niczym.

Zna mnie i ciebie i nie cofnie się przed niczym. Pragnie tylko kochać. Tylko. Kochać. I nie cofnie się przed niczym.

środa, 21 marca 2012

sms

Koszmarny dzień, koszmarny wieczór, koszmarna noc, koszmarny poranek i tak nieustannie. W mojej głowie jeden wielki mętlik - już nawet nie szukałam źródła problemów, już nawet nie próbowałam ich jakoś ponazywać. Z moich ust wydobywało się tylko: "Jezusie Synu Dawida, ulituj się nade mną".

Nagła myśl. Podczas lekcji. Szybko wysłałam prośbę. Zwykły sms. Do jednego z przyjaciół, którzy są mi bliscy, i jest to szczególna więź. Więź Jezusowa.  Taka szczera i wierna. "Odpowiedz!" mówiłam w myślach: "Odpowiedz". Spojrzałam na telefon. Nowa wiadomość:

"Dziecko Moje, Ja zawsze jestem z Tobą - mówi Pan..."

Chwilę potem usłyszałam wśród gwaru przerwy śniadaniowej pytanie: "Dlaczego pani płacze?"
Uśmiechnęłam się, ocierając ukradkiem wielkie łzy: "To po prostu ze szczęścia, słońce, ze szczęścia".

Dziękuję Ci Boże, że jesteś ze mną zawsze.
Dziękuję Ci, że walczysz o mnie.
Dziękuję Ci, że uczysz trwania, które staje się moim świadectwem wiary.
Dziękuję Ci, za tych, którzy znajdują radość w bezinteresownym dawaniu.
Dziękuję, że nazywasz mnie Swoim dzieckiem.
Dziękuję Ci za te dwie, ogromne łzy - dzięki nim, wiem, że nadal jestem.

sobota, 17 marca 2012

Zmęczenie


Byłam już zmęczona. Po prostu - zmęczona. Zmęczona tym, że nic nie czuję. Zmęczona tym, że patrzę i nie widzę. Zmęczona tym, że choć słucham, nic nie mogę usłyszeć. Moje serce stało się zimne. Widziałam łzy, i stałam bezradna. Śmiech wypełniał przestrzeń, a ja odpowiadałam tylko zdawkowym uśmiechem. Czułam, że unoszę się na powierzchni, a żeby zobaczyć to co najpiękniejsze, rafy koralowe, piękne ryby i morskie stworzenia, potrzebuję zanurzyć się głębiej. 

Zaczęłam prosić. Zdobyłam się na odwagę, by głośno o tym powiedzieć, chociaż już nawet nie bałam się odrzucenia. Za dużo. Za daleko zabrnęłam. Potem powiedziałam, jak bardzo tęsknię za tym darem, którym Pan Bóg tak hojnie mnie obdarowywał - darem towarzyszenia, współodczuwania, rady, mądrości, wsparcia. Zostało mi tylko marne trwanie, przy tych wszystkich, których Pan Bóg stawiał na mojej drodze. I tych ludzi, też nagle jakby było mniej. Kiedy pierwsze łzy mojej bezradności spływały po moich policzkach, zdałam sobie sprawę, że muszę przestać się obwiniać, i zacząć prosić, żeby dobry Bóg, zaczął zmieniać moje serce. Usłyszałam: Pan Bóg uczy nas, jak nie polegać tylko na sobie. Teraz już widzisz, że to całe dobro, jakie rozdawał przez twoje ręce, nie było z ciebie i nie było twoje. Dał ci udział, w tym co najlepsze i w tym co z Niego.

Moja modlitwa tamtej nocy stała się jakaś inna. Otworzyłam Słowo: "Idź, twoja wiara, cię uzdrowiła".  Uwierzyłam. Po prostu uwierzyłam.

Kiedy odebrałam telefon. Sama nie rozumiałam dlaczego z moich ust padały takie słowa, a nie inne. Kiedy rozmowa dobiegła końca, mogłam tylko iść i płakać. Kiedy cały ból i cierpienie tej osoby oddałam Panu, zrozumiałam nagle, że wszystko się zmieniło. Moje serce bije. Ja żyję. Znów żyję.

Pytałam Pana, jak służyć innym. Jak dawać siebie. Odpowiedź usłyszałam przez słowa kapłanów w trakcie Eucharystii i na Drodze Krzyżowej.
Dać siebie do końca - nawet jeśli Pan Bóg chce mnie poprowadzić tam, dokąd ja nie chcę.
Chcę miłosierdzia, a nie ofiary.

Ten post, jest inny, wiem. Zbieram myśli. Żeby znów mnie było mniej, a JEGO więcej.

niedziela, 4 marca 2012

Dawca

"Tak mówi Pan Bóg: ja sam będę się troszczył o moje owce i sam będę ich doglądał. Jak pasterz dogląda swojej trzody, gdy jest wśród swoich rozproszonych owiec, tak Ja będę doglądał moich owiec. Uwolnię je ze wszystkich miejsc, gdzie zostały rozproszone w dzień mglisty i pochmurny. Wyprowadzę je spomiędzy narodów, zbiorę je z obcych krajów i wprowadzę je do ich kraju. Będę je pasł na górach Izraela, przy potokach i we wszystkich wioskach kraju. Będę je pasł na dobrym pastwisku. Na halach wyżyny izraelskiej będzie ich pastwisko. Będą tam na dobrym pastwisku, na tłustych wypasach. Na górach izraelskich będą się paść. Ja sam będę pasł moje owce. Ja też będę je prowadził na legowisko - wyrocznia Pana Boga. Będę szukał zaginionej, zabłąkaną zawrócę, skaleczoną opatrzę, chorej przywrócę siły, tłustej i mocnej będę strzegł. Będę je pasł zgodnie z prawem." Ez 34, 11-16

Ten fragment bardzo często do mnie wraca w ostatnim czasie. Może dlatego, że bliżej mi do obrazu Jezusa jako Dobrego Pasterza, niż do Ecce Homo. Może. Kiedy wczoraj późnym wieczorem klęczałam wpatrzona w Jezusa w Najświętszym Sakramencie, Pan Bóg dotknął moje serce właśnie przez ten fragment. W moim sercu zrodziło się takie pytanie, z którym Jezus na mnie patrzył: Czy ja kiedykolwiek cię zostawiłem? 

To było tak mocne. Po prostu. Jak nagłe olśnienie. Jak taka chwila kiedy wszystko staje się jasne.
Nie ma takiej niewoli, z której Jezus by mnie nie uwolnił.
Nie ma takiego grzechu, którego by mi nie przebaczył i nie zapomniał.
Nie ma takiej chwili, w której nie byłabym przez Niego obdarowywana.
Nie ma takiego odejścia, w którym On by mnie nie szukał.
Nie ma takiej rany, której by On nie opatrzył.
Nie ma takiej choroby, z której On by mnie nie uzdrowił.
Nie ma takiej słabości,w którą nie wlałby Swojej siły.
Nie ma takiego błogosławieństwa, które nie pochodziłoby od Niego.

Nigdy nie uda mi się odpowiedzieć na to, czym On mnie obdarowuje. Wszystko co mogę Mu dać jest przecież i tak Jego i z Niego. Uczę się wyzbywać siebie, uczę się przełamywać, ale cokolwiek oddam, otrzymuję nieskończenie więcej. Dziwna ekonomia. Nie taka jaką zna świat. 

W Jego rękach jestem bezpieczna. W Jego rękach jestem spokojna. W Nim życie zaczyna się naprawdę.


sobota, 11 lutego 2012

zapusty

W mieście, którego ulice tętniły od huku samochodów i tramwajów, chodniki były pełnie ludzi spieszących się w sobie tylko znanym celu mieszkała mała dziewczynka, która miała na imię Marianka. Tata Marianny, co jakiś czas zabierał ją do cukierni, gdzie były ciastka, najróżniejsze w kształtach i kolorach, i lody, we wszystkich smakach świata. 
Kiedy poszła tam pierwszy raz, dzielnie trzymając tatę za rękę, stanęła przed wystawą pełną smakołyków i zupełnie oszołomiona przyglądała się pysznościom. Tata powiedział do niej: Śmiało córeczko, wybieraj! Na co masz dzisiaj ochotę? Marianka bezradnie przyglądała się ciastkom i lodom, wybór był tak wielki, że nie umiała się zupełnie, ale to zupełnie zdecydować. W końcu popatrzyła na tatę i cichutko spytała: Tatusiu, a możesz wybrać coś dla mnie? Coś co będzie mi smakowało? Tata uśmiechnął się i wybrał dla niej deser złożony z pysznych lodów i świeżych owoców. Smakował wspaniale! Marianka jadła zachwycona, z każdą chwilą ciesząc się i dziękując tacie, za to miłe popołudnie.
Następnym razem było podobnie. Marianka zaufała tacie i temu, że on przecież wie, co jest dla niej najlepsze. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie, aż pewnego dnia Marianka stała w cukierni bardzo smutna, a w jej oczach chowały się dwie ogromne łzy. Tata spytał ją: Co się dzieje Marianko? Czemu płaczesz? Marianka popatrzyła na niego: Tatusiu przepraszam, cały ranek prosiłeś mnie żebym posprzątała swoje zabawki, a ja ciągle nie chciałam tego zrobić. Wczoraj nie byłam grzeczna podczas wizyty u cioci Zosi, a we wtorek...  Tata przytulił Mariankę, przerywając jej lament. Tulił ją długo, aż w końcu powiedział: Marianko, ja już tego wszystkiego nie pamiętam. Rozumiesz? Nic, a nic nie pamiętam! Marianna uściskała swojego ukochanego tatę i wybrała deser, tym razem już sama, pełna radości i wdzięczności do swojego tatusia.
Ich popołudnia zawsze były niespodzianką, zawsze były miłe i zawsze tak samo ich cieszyły. Aż pewnego razu Marianka weszła do salonu, w którym tata czytał gazetę i ze złością, tupiąc nogami wykrzyczała tacie: W ogóle mnie nie kochasz! W ogóle mnie nie zauważasz! Jesteś okropny!  Tata popatrzył na nią zdziwiony i spytał: Dlaczego tak mówisz Marianko?  Marianna odparła zdenerwowana: Minęły już trzy miesiące od naszej wizyty w cukierni! W ogóle o mnie zapomniałeś! Tata smutny podszedł do Marianki i powiedział: Marianko... zaufaj mi. Po prostu mi zaufaj.
Następnego dnia rano, kiedy tylko Marianka otworzyła oczy, zobaczyła tatę, z wielkim uśmiechem i tacą w dłoniach. Na tacy, znajdował się jej ulubiony deser, z cukierni, do której zawsze chodzili. Marianna aż podskoczyła z radości, usiadła na łóżku i zaczęła jeść przyniesione przez tatę słodkości. Lody smakowały wręcz wspaniale! Owoce pachniały, jakby były dopiero co zerwane z sadu, a czekolada rozpływała się w ustach! Tatusiu!!! - zawołała Marianka - To pyszne! Ale jak udało ci się iść tak rano do cukierni?  Tata uśmiechnął się tajemniczo i odpowiedział: Cukiernia była zamknięta - dlatego tam nie chodziliśmy, widziałem, jak bardzo ci zależy, więc postarałem się i w nocy zrobiłem ten deser sam. Właśnie dla ciebie!  Marianka poczuła, że łzy stają jej w oczach, przytuliła mocno swojego tatę i powiedziała:  Czasem warto poczekać, bo wtedy wszystko smakuje lepiej!  Tata przytulił ją do siebie i ucałował w oba policzki. Marianna popatrzyła na niego i spuszczając wzrok powiedziała: Tatusiu... Przepraszam... Nie będziesz się gniewał?  Tata powiedział: Pamiętasz? Zawsze kiedy mówisz przepraszam, ja zapominam co złego się stało. O widzisz! Już nic nie pamiętam! Marianna ucałowała tatę i spytała: Tato? Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? Tata uśmiechnął się i odparł:  Jak to dlaczego? Przecież jesteś moim ukochanym dzieckiem!

wtorek, 31 stycznia 2012

solanka

Dostałam prezent. Taki szczery prezent. Ktoś zobaczył, jak zabłysły mi oczy i powiedział po prostu: "Podoba ci się? To weź!". Dał mi go, chociaż bardzo go potrzebował i potem jeszcze prosił, o to, żebym go pożyczyła. Taka prostota serca mnie zawsze ujmuje. 

Dostałam ołówek.

I nie jest to zwyczajny ołówek. Jest na nim napis. Bardzo dla mnie szczególny.


"Wybaczyć wszystkim wszystko"


Często biorę go do ręki i przypomina mi to, 77 razy, o którym mówił Jezus. 
Wybaczyć wszystkim - żywym i umarłym, najbliższym i tym, których być może widziałam raz, tym, których numer znam na pamięć i tym, którzy usunęli mnie ze swojej listy kontaktów w telefonie.
Wszystko - czyli zarówno brak miłości, jak i jej nadmiar, brak troski, jak i nadopiekuńczość, błędy, krzywdy, żale. Te nazwane i te niewypowiedziane. 
Wybaczyć. 


Ołówek jest biały - jakby chcąc mi przypominać o czystości serca i tym, jak wielki pokój wnosi przebaczenie. Ołówek jest też nietypowy pod jeszcze jednym względem - nie jest zatemperowany ale naostrzony nożem. Przebaczenie nie jest łatwe, wymaga cierpliwości i starannej pracy. Wymaga... i może dlatego jest trudne, bo tak trudno jest od siebie wymagać.

Wybaczyć wszystkim wszystko... Kochać, jednocześnie jak siebie samą i zapominając o sobie. Bo ofiarować, to dawać, to co najchętniej zachowalibyśmy dla siebie.

wtorek, 24 stycznia 2012

spojrzenie

Kilka dni temu, znajomy ksiądz przypomniał mi, pewną ważną kwestię. Adoracja Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie to nie jest tylko czas, kiedy ja mogę wpatrywać się w mojego Mistrza i Pana, ale jest to przede wszystkim czas, kiedy On patrzy na... mnie. On pragnie tego spotkania, pragnie cieszyć się moją z Nim obecnością. 
On - Bóg Wszechmogący, Pan panów i Król królów pragnie spotkania ze mną. Niewiarygodne.


Kiedy tak wiele wątpliwości, wplątuje się w niedawną pewność... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy moja radość, wyrzuca dawną ciemność... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy wstydzę się przed samą sobą... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy brakuje mi cierpliwości i męczy mnie bezsilność... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy nawet nie chcę na siebie patrzeć... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy moje pytania, nie dają Mu nawet dojść do głosu... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy rodzi się we mnie takie na łeb, na szyję ufanie... On pragnie spotkania ze mną.


Moje pragnienie jest tylko odpowiedzią, na Jego pragnienie. Moja tęsknota, ma źródło w Jego tęsknocie. Moja miłość, pochodzi od Niego, który jest czystą Miłością, i który pierwszy nas umiłował.

sobota, 21 stycznia 2012

wyjątkowa sobota

"Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od zmysłów." Mk 3,20-21

Kiedy usłyszałam ten fragment z Ewangelii wg św. Marka dziś na Mszy Św. pierwsze co pomyślałam to: Jejku, ale krótkie czytanie! A potem usłyszałam homilię. Ks. Sławek, jak zwykle w punkt.
Życie Jezusa nabierało rozpędu. Tłumy szły za Nim wszędzie, nawet gdy szedł do Swojego domu. Nie mógł nawet spokojnie zjeść. Gdy Jego bliscy dowiedzieli się o tym, chcieli Go zatrzymać. Chcieli przecież, żeby było tak... normalnie. Tak... zwyczajnie. Bo to, co dokonywało się mocą Jezusa, w ich oczach było po prostu szaleństwem.
Chwilę potem Jezus przypomni, kto jest Jego bliskim. Braćmi i siostrami nazwie tych, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują Je wiernie. Dla nich, ziemska droga Jezusa, nie będzie szaleństwem, stanie się po prostu życiem.

Przypomniała mi się natychmiast rozmowa i bardzo proste wnioski z niej płynące. Dla wielu osób, życie, które staje się kroczeniem za Jezusem, życie, w którym Bóg jest najważniejszy, jest szaleństwem. Dla innych szaleństwem jest życie w pogoni za pieniądzem, łatwą przyjemnością i wygodą.

Może i moje życie jest szaleństwem. Może. Tak długo, jeśli jest chociażby próbą pójścia za Jezusem - innego nie chcę.

czwartek, 19 stycznia 2012

biec do końca

Byłam z wizytą. Bardzo lubię to miejsce. Dom na uboczu, czajnik z herbatą na piecu. Za oknem sikorki i dzięcioły huśtają się na sznurze do prania, wyjadając smakołyki, specjalnie dla nich przygotowane. Zawsze są herbatniki i czas, żeby po prostu, ze sobą pobyć. Usłyszałam tam, po raz kolejny, zdania, które mogły paść tylko z ust kobiety mądrej swoim kilkudziesięcioletnim życiem. Mądrej tym, o czym ja nie mam zielonego pojęcia. W środę usłyszałam zdanie, które idealnie podsumowywało to, co Pan Bóg przemienia w moim życiu, w tym czasie: "Choroba? Każdy ma jakąś, trzeba ją po prostu... polubić. Jak się ją zna, to można usiąść i płakać, albo można iść dalej. Ten kto siedzi i płacze, może nawet nie zauważyć, że Pan Bóg mu tą chorobę zabierze."
Mam wrażenie, że przez długi czas szłam do przodu, stale oglądając się za siebie, lub ewentualnie niepewnie rozglądając się na boki. Nagle, po prostu spojrzałam przed siebie, i odkryłam, że jest... po prostu pięknie. Tak jak usłyszałam niedawno, morze Czerwone już dawno za mną, czas pustyni uczy wytrwałości. Kluczem do przeżywania tego wszystkiego, jest jednak przecież nie tylko to, czym Pan Bóg obdarowuje teraz (bez względu na to, jak trudne czasem wydaje się to obdarowanie), ale to, co czeka na końcu. Jak by na to nie patrzeć, jest to po prostu... Ziemia Obiecana.

wtorek, 17 stycznia 2012

Ponad górami i nad dolinami

Już czas, by to co złamał świat,
To co umarło w nas - ożyło znów,
Już czas, by życie w groby tchnąć,
By w róg zwycięstwa dąć, by znowu żyć!

Słyszę już wołanie,
Słyszę z Nieba deszczu dźwięk...
Ponad górami i nad dolinami,
Słyszę wołanie: Już czas!

Już czas, by świat uwolnić z mar,
By w sercach płonął żar - poświęcenia.
Już czas, czas aby siebie dać,
I życie swoje kłaść - dla pokolenia.

Słyszę już wołanie,
Słyszę z Nieba deszczu dźwięk...
Ponad górami i nad dolinami,
Słyszę wołanie: Już czas!

Już czas, czas dla złamanych serc,
By z nich wydobył się - zew wolności!
Już czas, czas aby poczuć znów,
Jak wieje Boży Duch, niosąc pieśń radości!


Śpiewam od dwóch dni. Śpiewam, śpiewam, śpiewam. Wołanie, dotarło w końcu i do mnie. Minęło 2,5 roku - już czas. Czas zacząć oddychać wolnością, czas zacząć iść, nie oglądając się na to co było. Nie wiem jak to się stało. Jeden moment, pochylenia się nad Słowem Bożym, kiedy Duch Święty mocno mnie dotknął pokazując słowa: 

"Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze /część/ ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino /należy wlewać/ do nowych bukłaków." (Mk 2,21-22)

Pan Bóg bardzo mocno mi pokazuje od kilku miesięcy, że pora zacząć żyć wolnością, którą mi dał. Pora przestać zamykać się na łaski, którymi mnie obdarowuje. Pora zacząć żyć tym nowym życiem, które dostałam w takiej obfitości. Pora zaufać i uwierzyć, że przeszłość nie jest stygmatem, ale błogosławieństwem, które dotyka serca, aby uczynić je silnym i przemienionym. Już czas. Czas żyć bez lęku. Czas słuchać Tego Głosu, który tak po prostu... woła.

Uśmiecham się i nawet mojemu królikowi ogłaszam, że mój Bóg jest Panem Niemożliwego. Ogłaszam, jak dobrze jest być dzieckiem Boga. Śmieję się, bo cieszy się moje serce. Śpiewam, bo moja dusza wielbi Pana. Jestem szczęśliwa bo... bo ON JEST!