piątek, 23 marca 2012

piątek

Mała Ulcia bardzo chciała mieć psa. Chociażby 30 cm i 7kg kudłatego szczęścia. Psa, którego można by przytulić, kiedy tak bardzo tęskni się za tatą. Psa, z którym można by się bawić, wtedy, gdy nikt z Ulcią nie chciał się bawić. Psa, z którym można by pójść na spacer, zwłaszcza kiedy nie chce się już ani sekundy dłużej być we własnym domu. Psa, bo psy są wierne. Bo nie zostawiają. Bo w ich spojrzeniu, można znaleźć wszystko, czego nie znajduje się nigdzie indziej.
Starszy brat Uli dobrze wiedział o jej pragnieniach. Kiedyś wybrali się żeby psa kupić. Z różnych przyczyn, tamtej niedzieli to się nie udało. Ulcia płakała w samochodzie i rozżalona wyrzucała bratu: - Już nigdy nie będę mieć psa! Nikt mnie nie kocha! Nikt nic dla mnie nie chce zrobić! Nawet psa nie mogę mieć, choć proszę o niego już całe lata!
Ten wieczór był pełen łez. Ten wieczór był pełen smutku i rozgoryczenia. Takich wieczorów nie chce się pamiętać.
Jakiś czas później, starszy brat wrócił z pracy. Otworzył samochód, a na siedzeniu siedział... piękny owczarek niemiecki. Ulcia aż podskoczyła z radości. Pies szybko stał się powiernikiem jej sekretów i wiernym towarzyszem. Śmiała się, że dostała więcej niż chciała, bo marzyła tylko o śmiesznym jamniku szorstkowłosym, a dostała silnego i mądrego owczarka, który szedł za nią krok w krok. Wysłuchał tak wiele. Był z nią zawsze. I po prostu zawsze cieszył się jej obecnością.

Dobrze znam Ulcię. Pamiętam smak jej łez, gorycz jej żalu i jej radość tamtego lipcowego popołudnia. Nie przypuszczałam jednak, że w życiu, dostanę o niebo więcej. Marzyłam o psie przyjacielu. Wystarczyło mi tyle miłości, ile daje się zamknąć w wierności i oddaniu psiego towarzystwa. A może właśnie, moje serce wtedy przygotowywało się na więcej?

Jezus. Wciąż mnie zadziwia Miłością, od której nic nie może mnie oddzielić. Zawsze jest blisko mnie, pomimo, że ja ciągle znam Go tak mało. Nieustannie mnie kocha, choć ja tak bardzo nieporadnie uczę się miłości. Zawsze mnie wysłuchuje, choć ja niejednokrotnie nie chcę słyszeć, co pragnie mi powiedzieć.

Bóg. Stwórca, uniżył się i stał się stworzeniem. Przyszedł na świat, aby dać świadectwo Swojej miłości. Umarł, zamiast mnie, abym ja nie musiała umierać. Umarł zamiast ciebie - abyś mógł żyć. Umarł, za każdego, kto pluje na Jego krzyż i odrzuca Jego miłość. Sam pierwszy wychodzi z Miłością, nie czekając co dostanie w zamian. Zrezygnował ze Swojej Boskiej chwały, w zamian za ludzkie łzy i cierpienie. Wiedział, i nie cofnął się przed niczym.

Zna mnie i ciebie i nie cofnie się przed niczym. Pragnie tylko kochać. Tylko. Kochać. I nie cofnie się przed niczym.

środa, 21 marca 2012

sms

Koszmarny dzień, koszmarny wieczór, koszmarna noc, koszmarny poranek i tak nieustannie. W mojej głowie jeden wielki mętlik - już nawet nie szukałam źródła problemów, już nawet nie próbowałam ich jakoś ponazywać. Z moich ust wydobywało się tylko: "Jezusie Synu Dawida, ulituj się nade mną".

Nagła myśl. Podczas lekcji. Szybko wysłałam prośbę. Zwykły sms. Do jednego z przyjaciół, którzy są mi bliscy, i jest to szczególna więź. Więź Jezusowa.  Taka szczera i wierna. "Odpowiedz!" mówiłam w myślach: "Odpowiedz". Spojrzałam na telefon. Nowa wiadomość:

"Dziecko Moje, Ja zawsze jestem z Tobą - mówi Pan..."

Chwilę potem usłyszałam wśród gwaru przerwy śniadaniowej pytanie: "Dlaczego pani płacze?"
Uśmiechnęłam się, ocierając ukradkiem wielkie łzy: "To po prostu ze szczęścia, słońce, ze szczęścia".

Dziękuję Ci Boże, że jesteś ze mną zawsze.
Dziękuję Ci, że walczysz o mnie.
Dziękuję Ci, że uczysz trwania, które staje się moim świadectwem wiary.
Dziękuję Ci, za tych, którzy znajdują radość w bezinteresownym dawaniu.
Dziękuję, że nazywasz mnie Swoim dzieckiem.
Dziękuję Ci za te dwie, ogromne łzy - dzięki nim, wiem, że nadal jestem.

sobota, 17 marca 2012

Zmęczenie


Byłam już zmęczona. Po prostu - zmęczona. Zmęczona tym, że nic nie czuję. Zmęczona tym, że patrzę i nie widzę. Zmęczona tym, że choć słucham, nic nie mogę usłyszeć. Moje serce stało się zimne. Widziałam łzy, i stałam bezradna. Śmiech wypełniał przestrzeń, a ja odpowiadałam tylko zdawkowym uśmiechem. Czułam, że unoszę się na powierzchni, a żeby zobaczyć to co najpiękniejsze, rafy koralowe, piękne ryby i morskie stworzenia, potrzebuję zanurzyć się głębiej. 

Zaczęłam prosić. Zdobyłam się na odwagę, by głośno o tym powiedzieć, chociaż już nawet nie bałam się odrzucenia. Za dużo. Za daleko zabrnęłam. Potem powiedziałam, jak bardzo tęsknię za tym darem, którym Pan Bóg tak hojnie mnie obdarowywał - darem towarzyszenia, współodczuwania, rady, mądrości, wsparcia. Zostało mi tylko marne trwanie, przy tych wszystkich, których Pan Bóg stawiał na mojej drodze. I tych ludzi, też nagle jakby było mniej. Kiedy pierwsze łzy mojej bezradności spływały po moich policzkach, zdałam sobie sprawę, że muszę przestać się obwiniać, i zacząć prosić, żeby dobry Bóg, zaczął zmieniać moje serce. Usłyszałam: Pan Bóg uczy nas, jak nie polegać tylko na sobie. Teraz już widzisz, że to całe dobro, jakie rozdawał przez twoje ręce, nie było z ciebie i nie było twoje. Dał ci udział, w tym co najlepsze i w tym co z Niego.

Moja modlitwa tamtej nocy stała się jakaś inna. Otworzyłam Słowo: "Idź, twoja wiara, cię uzdrowiła".  Uwierzyłam. Po prostu uwierzyłam.

Kiedy odebrałam telefon. Sama nie rozumiałam dlaczego z moich ust padały takie słowa, a nie inne. Kiedy rozmowa dobiegła końca, mogłam tylko iść i płakać. Kiedy cały ból i cierpienie tej osoby oddałam Panu, zrozumiałam nagle, że wszystko się zmieniło. Moje serce bije. Ja żyję. Znów żyję.

Pytałam Pana, jak służyć innym. Jak dawać siebie. Odpowiedź usłyszałam przez słowa kapłanów w trakcie Eucharystii i na Drodze Krzyżowej.
Dać siebie do końca - nawet jeśli Pan Bóg chce mnie poprowadzić tam, dokąd ja nie chcę.
Chcę miłosierdzia, a nie ofiary.

Ten post, jest inny, wiem. Zbieram myśli. Żeby znów mnie było mniej, a JEGO więcej.

niedziela, 4 marca 2012

Dawca

"Tak mówi Pan Bóg: ja sam będę się troszczył o moje owce i sam będę ich doglądał. Jak pasterz dogląda swojej trzody, gdy jest wśród swoich rozproszonych owiec, tak Ja będę doglądał moich owiec. Uwolnię je ze wszystkich miejsc, gdzie zostały rozproszone w dzień mglisty i pochmurny. Wyprowadzę je spomiędzy narodów, zbiorę je z obcych krajów i wprowadzę je do ich kraju. Będę je pasł na górach Izraela, przy potokach i we wszystkich wioskach kraju. Będę je pasł na dobrym pastwisku. Na halach wyżyny izraelskiej będzie ich pastwisko. Będą tam na dobrym pastwisku, na tłustych wypasach. Na górach izraelskich będą się paść. Ja sam będę pasł moje owce. Ja też będę je prowadził na legowisko - wyrocznia Pana Boga. Będę szukał zaginionej, zabłąkaną zawrócę, skaleczoną opatrzę, chorej przywrócę siły, tłustej i mocnej będę strzegł. Będę je pasł zgodnie z prawem." Ez 34, 11-16

Ten fragment bardzo często do mnie wraca w ostatnim czasie. Może dlatego, że bliżej mi do obrazu Jezusa jako Dobrego Pasterza, niż do Ecce Homo. Może. Kiedy wczoraj późnym wieczorem klęczałam wpatrzona w Jezusa w Najświętszym Sakramencie, Pan Bóg dotknął moje serce właśnie przez ten fragment. W moim sercu zrodziło się takie pytanie, z którym Jezus na mnie patrzył: Czy ja kiedykolwiek cię zostawiłem? 

To było tak mocne. Po prostu. Jak nagłe olśnienie. Jak taka chwila kiedy wszystko staje się jasne.
Nie ma takiej niewoli, z której Jezus by mnie nie uwolnił.
Nie ma takiego grzechu, którego by mi nie przebaczył i nie zapomniał.
Nie ma takiej chwili, w której nie byłabym przez Niego obdarowywana.
Nie ma takiego odejścia, w którym On by mnie nie szukał.
Nie ma takiej rany, której by On nie opatrzył.
Nie ma takiej choroby, z której On by mnie nie uzdrowił.
Nie ma takiej słabości,w którą nie wlałby Swojej siły.
Nie ma takiego błogosławieństwa, które nie pochodziłoby od Niego.

Nigdy nie uda mi się odpowiedzieć na to, czym On mnie obdarowuje. Wszystko co mogę Mu dać jest przecież i tak Jego i z Niego. Uczę się wyzbywać siebie, uczę się przełamywać, ale cokolwiek oddam, otrzymuję nieskończenie więcej. Dziwna ekonomia. Nie taka jaką zna świat. 

W Jego rękach jestem bezpieczna. W Jego rękach jestem spokojna. W Nim życie zaczyna się naprawdę.