wtorek, 27 października 2015

"Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że tajemnice królestwa objawiłeś prostaczkom." Mt 11,25


„Sądzę, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności - nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał - w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując  - odkupienia naszego ciała. W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której [spełnienie już się] ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda? Jeżeli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy.”
Rz 8,18-25

Zawsze najwięcej dowiadujemy się o sobie w naszej słabości. Tak. Dokładnie tak. Wtedy, kiedy wypowiadamy słowa, które nigdy miały nie paść z naszych ust. Gdy czynimy to, czego nigdy nie mieliśmy zrobić. Gdy zaprzątają nas myśli, dla których przecież nie ma miejsca. Gdy to co miało świadome i dobrowolne „nie”, dostaje równie świadome i zdecydowane „tak”. Papież Benedykt XVI za św. Pawłem powtórzył w ogromnej szczerości i prawdzie: „Codziennie czynię zło, którego nie chcę”. Codziennie. Zło. Którego nie chcę. Codziennie uświadamiając sobie, jak bardzo potrzebuję Odkupiciela. Doświadczając mojej słabości, wielbię Tego, który mnie z niej wyzwala. Odkrywając moją niemoc, błogosławię Chrystusa, w którym wszystko jest możliwe.

Jednocześnie,
za każdym razem kiedy zostaje mi wybaczone,
za każdym razem, kiedy niemożliwe staje się możliwe,
za każdym razem, kiedy Jego Miłość, przygarnia mnie na nowo,
za każdym razem, kiedy zabiera mój lęk, strach, ból
za każdym razem, kiedy ciemność, zamienia się w jasny dzień,
za każdym razem, kiedy mój Bóg zaskakuje mnie swoją dobrocią i łaską…
wybucha we mnie nadzieja i pragnienie na więcej i więcej, więcej i więcej.

Królestwo Boże wzrasta, jak drzewo zasadzone z ziarna gorczycy, o którym pisze św. Łukasz w dzisiejszej Ewangelii (Łk 13,18-21). Drzewo, które człowiek sadzi w swoim ogrodzie. Te wszystkie chwile, doświadczenia Bożego zbawienia, odkupienia, wyzwolenia, usprawiedliwienia, przebaczenia… są jak moment zasadzenia ziarna w ogrodzie. I dają nadzieję aby oczekiwać na więcej. Na wzrost, na owoc, na odpocznienie, na radość, której nie da się niczym zmierzyć. Te momenty nadziei, wzrostu krzewu gorczycy, sprawiają, że i inni mogą już Królestwo Boże oglądać i mieć w nim udział, jak ptaki, które mogą założyć gniazda, zamieszkać (dosł. Kateskēnōsen – rozbić namiot).

Jakim dziś siebie widzisz?
Czy potrzebujesz jeszcze Jezusa?
Gdzie dostrzegasz Jego obecność w swoim życiu?
Co sadzisz w ogrodzie swojego serca?
Czy inni będą się tym mogli nakarmić?
I na co w ogóle czekasz? Czy spodziewasz się czegoś więcej? Czy pragniesz Nieba?

Ja wiem jedno.
„Nadzieja zawieść nie może” Rz 5,5a
Wiem. Bo tego właśnie doświadczam.
Zaufałam Bogu. I otrzymałam nieskończenie więcej niż się spodziewałam. I wiem, wiem to na pewno, że to dopiero początek.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

zima wiosną

"Obchodzono wtedy w Jerozolimie uroczystość Poświęcenia świątyni. Było to w zimie. Jezus przechadzał się w świątyni, w portyku Salomona. Otoczyli Go Żydzi i mówili do Niego: Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie. Rzekł do nich Jezus: Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec. Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy"
J 10,22-30

Bóg zna mnie. Zna ciebie. I pragnie, tak bardzo pragnie być ze mną. Tak pragnie ciebie. Tak jak pragnie się relacji, z tym, kogo się kocha. Nic nie zrobi wbrew. Ta Miłość jest pełna wolności. Do niczego nie zmusza. Zgadza się na bliskość zgodną z rytmem mojego i twojego serca. Pragnie szczęścia. 
Bóg pragnie dać życie wieczne już tutaj. Czyż może być lepszy dar? Niebo już tutaj. I pewność, absolutna pewność, że będzie walczyć.
Nikt nie wyrwie, "nikt nie porwie". Jezus będzie walczył do końca.
Nikt nie wyrwie, "nikt nie wydrze". Ojciec będzie walczył do końca.
I wcale nie o twoje i moje posłuszeństwo.
Nie o to, aby żeby było "Jego".
Ale o twoje i moje szczęście.
O Niebo.
Dla mnie i dla ciebie.
O Niebo.

Wtorek Dz 11,19-26; Ps 87,1-7; J 10,27; J 10,22-30

wtorek, 7 kwietnia 2015

Nasz Zbawiciel Jezus Chrystus śmierć zwyciężył!

"Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy /tak/ płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa - jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: Niewiasto, czemu płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu. Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział."
J 20,11-18

I
Czy już zobaczyłeś w sobie Marię Magdalenę? Magdalenę, która stoi przed grobem płacząc? Płacząc, bo to jedyna droga aby poradzić sobie ze stratą. Płacząc, bo odszedł ktoś kogo kochasz, płacząc, bo straciłeś nadzieję, płacząc, z bezradności, złości, z poczuciem "że wszystko przecież miało być inaczej".  Płacząc, po kolejnym upadku, w którym stajesz wobec Boga i siebie mówisz bezradnie: Nie potrafię przestać! Imię Magdalena oznacza - buntować się. Ile razy buntujesz się, bo myślisz, że to co najlepsze jest już za tobą? Że skończyło się coś, co miało trwać już zawsze? Że tej sytuacji nie da się rozwiązać? Że to się nie może udać? Że nagle okazało się, że ręka Pana jest zbyt krótka?

II
Może czujesz się dziś Magdaleną, bo twoje serce krzyczy: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono"? Bo czujesz, że Chrystus jest gdzieś daleko i nie wiesz jak znaleźć na nowo drogę do Niego? Może Twoje serce rozpacza, bo czuje się ogołocone, samotne, puste? Doświadczyłeś spotkania z Jezusem i nie chcesz już żyć bez Niego, ale nie potrafisz Go odnaleźć, nie wiesz nawet jak Go szukać? 

III
Bez względu na to jak zgubiłeś drogę do Jezusa, bez względu na to jak bardzo boli porażka, bez względu na to, czy brakuje ci już nadziei, Bóg mówi dziś do ciebie po imieniu. Bóg czeka na ciebie w grobowcu, tam gdzie doświadczasz śmierci samotności, odrzucenia, tęsknoty, braku nadziei i wątpliwości. Kiedy myślisz, że Jego ręka jest zbyt krótka, aby poradzić sobie z twoimi problemami, On najpierw zajmuje się tym, aby przyjść do ciebie i wziąć ciebie za rękę. Wypowiada twoje imię i tym samym mówi: dla ciebie tu jestem. Ze względu na ciebie tu jestem. Nie ma momentu, w którym bym ciebie nie szukał.  Otwórz swoje oczy. Jestem. Popatrz na mnie Magdaleno i powiedz: kim Ja dla ciebie jestem? Zwyciężę śmierć w tobie, jeśli pozwolisz mi to zrobić. Bo grób to idealne miejsce żebym zwyciężył śmierć, która jest w tobie.

IV
Idź i powiedz - ciemność i śmierć nie mają nade mną już władzy. Zwątpienie, depresja, smutek, osamotnienie, brak nadziei - nie mają już nade mną władzy. Doświadczyłam śmierci, ale mój Pan jest większy. Mój Pan pokonał grzech i śmierć. I może uczynić to w twoim życiu. Czeka na ciebie w twoim grobie.

V
I niech nic cię przed tym nie powstrzyma. Powiedz innym. I sama też zapamiętaj. Dobrze zapamiętaj.

Wtorek w Oktawie Wielkanocy Dz 2,36-41; Ps 33,4-5. 18-20.22; Ps 118,24; J 20,11-18

czwartek, 2 kwietnia 2015

Jego słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi

"Ja otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: To jest ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę! Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę! Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie."
1 Kor 11,23-26

Kropla po kropli Ewangelia spada na suchą ziemię mojego serca. Przenika je, aż zaczynam na nowo czerpać. Opadają uschnięte liście. Kwiaty, które nie zmieniły się w owoc i zwiędły też spadają na ziemię. Ziemię, która właśnie rodzi do życia.

Krótka rozmowa - nowa pewność, że takie umieranie jest dobre. Dziś szczególnie przypomniał mi o tym św. Paweł w 1 liście do Koryntian. "Otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem." Paweł pisze "parelabon" - przyjąłem, otrzymałem. Aby przekazać Dobrą Nowinę, trzeba Ją najpierw samemu przyjąć. Aby przekazać Ewangelię, trzeba wiedzieć kto jest jej źródłem, dawcą. Mieć pewność, że to nie jest wymysłem ludzkim, systemem, zasadą, nawet religią. Ale prawdą, w której objawia się Bóg sam o samym sobie. To jak wygląda moja relacja z Bogiem, determinuje moją relację z innymi. Jeśli spotkanie, odkrycie, zachwyt Bogiem, przemienia niczym trzęsienie ziemi, jest silne, intensywne, pewne - tak moje relacje nie będą letnie, wątłe, byle jakie, udawane i pozorne.

Chrystus dał się Pawłowi, jako Ten, którego ciało jest wydane - dosłownie "klōmenon" - za nas łamane. On oddaje siebie - daje siebie łamać, niszczyć, okaleczać, poniżać. I my mamy czynić to samo. Po co? Aby być gotowymi "aż do kiedykolwiek przyszedłby". To proste wezwanie, aby niszczyć w sobie to co nie jest gotowe na pełnię spotkania z Chrystusem, gdy powtórnie przyjdzie. Łamać w sobie również to wszystko co jest oporem, co się sprzeciwia, co powstrzymuje mnie przed wiernym oczekiwaniem. Łamać to wszystko we mnie, aby być również dla braci. Przełamywanie swojej strefy bezpieczeństwa, aby pójść głębiej wewnątrz siebie i wewnątrz relacji z Chrystusem i braćmi. Aby umarło wszystko co powstrzymuje przed życiem całą pełnią. Paraliżuje nas strach przed bólem, traceniem, ogołoceniem. Zapominamy, że to droga, nie jej cel. Przyjęcie Chrystusa połamanego, otwiera na przyjęcie siebie połamanego i na to co jest złamane w moim bracie. Jezus nie stał się ofiarą spisku, zgodził się na to aby być połamanym, poniżonym, zabitym. Jego śmierć, nie jest aktem słabości i porażką, ale gestem odwagi i potężnym zwycięstwem. Dać siebie złamać i przyjąć to w drugim. To tutaj najpełniej dokonuje się Ewangelia. *

* J. thx for R. Rohr


Wielki Czwartek, Msza Wieczerzy Pańskiej Wj 12,1-8.11-14; Ps 116,12-13. 15-18; 1 Kor 11,23-28; J 13,34; J 13,1-15

poniedziałek, 9 marca 2015

Jesteś Galilejczykiem?

"Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman. Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się"
Łk 4,24-30

Od rana te słowa gdzieś pulsują w moim sercu. Ewangelista Łukasz, w ten właśnie sposób otwiera działalność Jezusa w Galilei. Jezus mówi wprost, kim jest i jaka jest Jego misja (por. Łk 4,14nn), a potem, i ten fragment czytamy dziś, bez ogródek zapowiada jaki czeka Go los. Po tych słowach, ludzie dosłownie "zostali napełnieni wzburzeniem, szałem" i natychmiast wyrzucają Go z miasta i chcą Go zgładzić. Co robi Jezus? 

"On zaś przeszedłszy przez środek ich poszedł".

Dokąd poszedł?
Poszedł robić swoje. Głosić, uzdrawiać, wskrzeszać, posyłać, wzywać do nawrócenia... poszedł głosić Dobrą Nowinę. Nieść miłość, która nie zna granic. Która zwycięży każdą śmierć. Nieść miłość, która pokona każdą ciemność. Nieść miłość, która wypełni każdą pustkę. Poszedł z miłości umierać.

Kiedy rozmawiam z najróżniejszymi osobami, wszyscy swoją życiową misję (wielkie słowa), swoje życiowe powołanie (jeszcze większe), swoją drogę rozeznają (o mamma!) patrząc na te przestrzenie, w których mogą się realizować. Czyli mówiąc zupełnie po ludzku: odnosić sukcesy. Być w czymś naprawdę dobrym. Rozwijać się. Wzrastać.
Jezus nie poszedł, dlatego, że powitano Go owacjami. Poszedł wiedząc, że tak jak to powiedział na początku, będzie odrzucony, wydany, samotny, niezrozumiany, wyśmiany. Od początku i... już zawsze.

Pomyśl, czy poszedł byś w życiu za czymś, w czym nie odnosisz sukcesów? Czy trwałbyś w posłudze, zadaniach, wyzwaniach, gdyby ci nie dziękowano, nie chwalono, nie podziwiano, nie doceniano? Czy dalej widziałbyś swoją drogę tam, gdzie świadom byłbyś od początku skazania na odrzucenie, wyśmianie, niechęć - zwłaszcza od swoich? Czy mimo wszystko, szedłbyś dalej, wierząc, że to jest to, do czego jesteś wezwany? Czy zostawiłbyś uznanie, pozycję, szacunek? Czy wybrałbyś to co robisz bez względu na to, co i jak o tobie mówią? Czy byłbyś w stanie, nie uciekać przed spojrzeniami i słowami, ale przejść przez środek i pójść dalej robić swoje? Umierać, dla ludzkich podstawowych pragnień, bycia docenionym, szanowanym, przyjętym? Umierać, decydując się na to, aby walczyć o to aby kochać, a nie o to by doświadczać bycia kochanym?

Mi, jawi się to jak zbyt wysoka góra. Na szczęście Jezus pokazuje mi, że żadna góra taka nie jest. I że warto być buntownikiem i zwyczajnie, z konotacją narodową, powiedzieć:  Co?! Ja?! Ja nie wejdę?! I zwyczajnie, z odwagą, krok za krokiem pójść. I robić swoje. Bez względu na to co powiedzą i jak to zinterpretują. Zostawić to co bezpieczne i w czym jest dobrze, w czym cenią i głaszczą. A przede wszystkim, robić to co swoje, bez względu na to, czy głaszczą. Ot.

2 Krl 5,1-15a; Ps 42, 2-3;  43,3-4; Ps 130,5-7; Łk 4,24-30

piątek, 6 marca 2015

zaufałam

"Izrael miłował Józefa najbardziej ze wszystkich swych synów, gdyż urodził mu się on w podeszłych jego latach. Sprawił mu też długą szatę z rękawami. Bracia Józefa widząc, że ojciec kocha go bardziej niż ich wszystkich, tak go znienawidzili, że nie mogli zdobyć się na to, aby przyjaźnie z nim porozmawiać. Kiedy bracia Józefa poszli paść trzody do Sychem, Izrael rzekł do niego: Wiesz, że bracia twoi pasą trzodę w Sychem. Chcę cię więc posłać do nich. Józef zatem udał się za swymi braćmi i znalazł ich w Dotain. Oni ujrzeli go z daleka i zanim się do nich zbliżył, postanowili podstępnie go zgładzić, mówiąc między sobą: Oto nadchodzi ten, który miewa sny! Teraz zabijmy go i wrzućmy do którejkolwiek studni, a potem powiemy: Dziki zwierz go pożarł. Zobaczymy, co będzie z jego snów! Gdy to usłyszał Ruben, [postanowił] ocalić go z ich rąk; rzekł więc: Nie zabijajmy go! I mówił Ruben do nich: Nie doprowadzajcie do rozlewu krwi. Wrzućcie go do studni, która jest tu na pustkowiu, ale ręki nie podnoście na niego. Chciał on bowiem ocalić go z ich rąk, a potem zwrócić go ojcu. Gdy Józef przybył do swych braci, oni zdarli z niego jego odzienie - długą szatę z rękawami, którą miał na sobie. I pochwyciwszy go, wrzucili do studni: studnia ta była pusta, pozbawiona wody. Kiedy potem zasiedli do posiłku, ujrzeli z dala idących z Gileadu kupców izmaelskich, których wielbłądy niosły wonne korzenie, żywicę i olejki pachnące; szli oni do Egiptu. Wtedy Juda rzekł do swych braci: Cóż nam przyjdzie z tego, gdy zabijemy naszego brata i nie ujawnimy naszej zbrodni? Chodźcie, sprzedamy go Izmaelitom! Nie zabijajmy go, wszak jest on naszym bratem! I usłuchali go bracia. I gdy kupcy madianiccy ich mijali, wyciągnąwszy spiesznie Józefa ze studni, sprzedali go Izmaelitom za dwadzieścia [sztuk] srebra, a ci zabrali go z sobą do Egiptu."
Rdz 37,3-4.12-13a.17b-28

Prosta scena. Codzienna. Żywcem wyjęta z naszych domów, miejsc pracy, wspólnot. Znów historia zbawienia zatacza koło i dzieje się na naszych oczach. Dzieje się w nas. Wszędzie gdzie jesteśmy znajdzie się ktoś, kto kocha bardziej i ktoś kto zdaje się być szczególnie wybrany. Znajdą się tacy, którzy mają swój plan, którym sytuacja nie będzie się podobać, tacy, którzy będą próbować oponować. Tacy co zostaną wydani w niewolę, tacy, którzy będą chcieli na tym zarobić. 
Jest to, jeden z najbliższych mi tekstów biblijnych. Nieustannie wraca i nieustannie znajduję w nim siebie. Przeczytaj go ze mną dziś jeszcze raz, a potem spytaj siebie: kim dziś jestem?

Może jesteś jak Józef, który zachwyca się w szczególny sposób miłością Ojca i który wiernie idzie za Jego wezwaniem aż... nagle odkrywa, że Jego ręka wydaje się zbyt krótka. Może poszedłeś za zaproszeniem, które w sercu odczytałeś za Boże... ale już dostrzegasz, że Jego plan i Jego myśli, są daleko od twojego planu? Że to wszystko, po prostu miało być inaczej?
Józefie jakie było twoje serce, kiedy doświadczałeś, że Bóg zachwyca się tobą i ma dla ciebie to co najlepsze? Co czułeś, kiedy posłał cię do tych, którzy cię prześladowali? Co myślałeś kiedy byłeś odrzucony, wystawiony na pewną śmierć, porzucony przez własnych braci? Co czułeś, gdy poznałeś swoją cenę, w oczach świata - cenę niewolnika? Czy nadal byłeś pewien tego, że Ten, który kocha jak nikt inny, ma twój los, w swoim ręku? 

Może jesteś jak bracia Józefa, którzy po prostu zazdroszczą tego doświadczenia Bożej Miłości, że zamykają się na odkrycie tego, jak bardzo są kochani, jak bardzo są cenni i wybrani?
Bracia, jaki ból zamknął wasze serca, na miłość Ojca i miłość do brata? Jakie zranienie sprawia, że nie umiecie przyjąć go takim jaki jest? Jaki strach rządzi wami, że boicie się, że miłosierdzia i łaski Bożej dla was nie wystarczy? Kiedy zaczęliście myśleć, że nic dobrego już was nie spotka? W którym momencie i co przekonało wasze serce, że Ojciec o was zapomniał?

Być może masz dziś na imię Ruben? Chcesz walczyć o braci, ale brak ci odwagi i szukasz rozwiązań, ale boisz się stanąć wprost, w opozycji, zło zwyciężać dobrem?
Rubenie, kiedy zacząłeś się godzić na kompromis? Jaki lęk związał twoje gardło, że nie krzykniesz wprost: zostawcie go i wróćmy razem do domu, do Tego, który każdego z nas kocha? W którym momencie przyjąłeś swój plan, aby ocalić? I dlaczego chcesz walczyć tylko o jednego z braci? Czemu twoje serce, nie widzi, jak bardzo serca braci pragną bycia kochanymi i przyjętymi? Gdzie twoja odwaga Rubenie?

Właśnie, a może jesteś dziś jak Juda? Może po prostu chcesz zyskać, zarobić, pozornie się wzbogacić. Może twoja logika i złość zaprowadziły cię tak daleko, że już nie widzisz co tracisz?
Judo, jaką cenę ma twój brat? Dlaczego czując się jak niewolnik, niewolnik swoich pragnień, lęków, marzeń i planów, za cenę niewolnika sprzedajesz brata i siebie samego? Dlaczego wręcz darmo oddajesz to, co jest bezcenne? Judo... kogo lub co, jesteś gotów sprzedać dziś?

Panie, stajemy dziś przy studni, która jest miejscem czerpania i znakiem spotkania. Pragniemy, łakniemy dziś właśnie spotkania z Tobą. Stajemy jako Józef, z doświadczeniem Twojej miłości, ale z lękiem, bo jesteśmy w sytuacji, której nie rozumiemy, która boli, która rani... Stajemy pragnąc pewności, że nasz los jest w Twoim ręku. Odrzuceni, sprzedani, zniewoleni, pragniemy... zaufać. Panie błagamy Cię dziś o to zaufanie. Nie daj nam Panie zwątpić w Twoją miłość. Wypełnij nas nią na nowo, abyśmy pragnęli, marzyli, śnili tylko o tym, że wrócisz i weźmiesz nas do domu. Stajemy z Rubenowym brakiem odwagi i z zagubieniem Judy. Oszukani przez własne serca zranione grzechem. Panie, przyjdź i daj nam ukochać ten krzyż, który niesiemy dzisiaj. Abyśmy byli jeszcze bardziej Twoi. Abyśmy byli naprawdę Twoi. Amen

Rdz 37,3-4.12-13a.17b-28; Ps 105, 16-21; J 3,16; Mt 21,33-43.45-46

środa, 4 marca 2015

35,2

"Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał - aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.
J 15,9-17

To wam przykazuję, abyście miłowali... dosłownie... jedni drugich. Zastanawiałam się, dlaczego akurat ten werset przykuwa tak mocno moją uwagę, aż uświadomiłam sobie, że jedni drugich to w gruncie rzeczy inaczej niż "wzajemnie". Bo to oznacza po pierwsze, nie oczekiwanie wzajemności, odpowiedzi w postaci miłości, a po drugie, miłość "tego drugiego" do "tego pierwszego" nie wynika z konieczności odpowiedzenia "tym samym, na to samo", ale z powszechnego wezwania, do którego wzywa Jezus. 

Gdyby ująć to matematyczno - logicznie, to jeśli Bóg jest A, jeden człowiek B, a drugi C, to B kocha C tylko ze względu na miłość A, a jeśli C kocha B, to nie w odpowiedzi na uczucie B, ale ze względu na wezwanie A. :D

I choć cała ta dywagacja mnie samej wydawała się zbędna i pokrętna, to uświadomiłam sobie, że przecież właśnie tak kocha Bóg. Bóg kocha bez względu na moją odpowiedź na Jego miłość. Bóg kocha i nie oczekuje mojej miłości, ale tylko i wyłącznie tego, że przyjmę Jego miłość, że się na nią otworzę. Do tego zaprasza. Do otwierania się na miłość, którą On daje i którą daje drugi człowiek. To właśnie, odkrywam coraz częściej, jest oddawanie życia (gr. duszy). Otwieranie się na miłość to niejednokrotnie przekraczanie swoich lęków, obaw, barier. To też przyjmowanie jej, taką jaka ona jest, a nie stawianie oczekiwań, co do tego, jaką by się ją widzieć chciało. To jest wpuszczanie tego co najgłębsze i najbardziej pierwotne w Bogu i człowieku, do tego co jest najbardziej moje, najtajniejsze, najbardziej podatne na zranienie i na... owocowanie. Dobre owocowanie.

To dzisiejsze wezwanie odbieram bardzo prosto. Kochaj. Nie oczekuj niczego w odpowiedzi. I przyjmuj miłość, taką jaką ktoś chce ci ją dać. A! I pozwól Bogu się kochać. Zwyczajnie, codziennie, prosto. On naprawdę nie chce nic w zamian.

święto św. Kazimierza Królewicza, Syr 51,13-20; Ps 16,1-2.5.7-8.11; Flp 3, 8-14; Łk 21,36; J 15,9-17;

sobota, 28 lutego 2015

dokąd ty nie chcesz

"Jezus powiedział do swoich uczniów: Słyszeliście że powiedziano: Będziesz miłował bliźniego swego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swoich braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski."
Mt 5, 43-48

Syn uczy synostwa. Sam idzie pierwszy, miłuje nieprzyjaciół i modli się za tymi, którzy Go prześladują. Jezus bardzo prosto ostrzega, żeby nie oceniać, nie osądzać, nie etykietować. Bóg jest łaskaw dla wszystkich. Całe Jego dobro jest dla każdego, bo każdy jest Jego dzieckiem. To życie tutaj, to jakby wydoskonalanie się w tym dziecięctwie. Dzień za dniem odkrywanie, czym jest to doskonałe, czy jak można to również przetłumaczyć, dojrzałe synostwo.
Kiedy oglądamy dowolny mecz, skład drużyn jest w nim dość jasno określony. W trakcie gry raczej nie zdarza się, że któryś z zawodników nagle zmienia zdanie i zaczyna zdobywać punkty, dla drużyny, która była dopiero co jego drużyną przeciwną. W życiu duchowym to wszystko nie jest takie łatwe.
Oglądałam wczoraj Misterium Męki Pańskiej wystawiane przez Alumnów WSD Księży Pallotynów. Obudziło to we mnie tysiące pytań, mam pewność, że Bóg bardzo konkretnie na nowo walczył o moje serce. Jednym z ważnych wniosków było to, jak bardzo Piotrowe jest moje niezrozumienie tego, co Bóg tam naprawdę czyni w moim życiu, co Bóg stara mi się powiedzieć. Drugim, Piotrowo - Judaszowa, prostota i łatwość w, trzymając się powyższego porównania, przechodzeniu z drużyny do drużyny. Jak łatwo mi przychodzi grać do przeciwległej bramki. Jak często nie zauważam, że już sprzedałam Jezusa, że już się Go zaparłam, że moje słowa, czyny i myśli krzyczą "nie znam tego człowieka."
Moje dojrzewanie w dziecięctwie Bożym, to też na nowo odkrywanie czym jest miłość. Miłość, która nie tylko zachwyca się tym, co w drugim człowieku jest piękne, mądre, wartościowe, święte, mocne..., ale również to co słabe, bezbronne, kruche, chore... I która zrobi wszystko, aby w tym tego człowieka ochronić, otoczyć opieką, umocnić.
Błogosławcie. Pięknie czyńcie. Módlcie się. Tak mówi tekst Pisma Świętego. Z ogromną delikatnością prowadząc ku Zmartwychwstałemu. Zwłaszcza w tym wszystkim co rani i w tym co zranione. Tak właśnie.

 Pwt 26,16-19; Ps 119,1-2.4-5.7-8; 2 Kor 6,2b; Mt 5,43-48

poniedziałek, 9 lutego 2015

stand up... stand firm... when you can't stand it at all

"Gdy Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie."
Mk 6,53-56

Choroba dotykająca człowieka wszystko zmienia. Czasem wywołuje reakcje zupełnie niespodziewane dla otoczenia jak i dla samego chorego. Może pojawić się wraz z nią smutek, złość, bezsilność, czasem jej negacja, lub lekceważenie. Choroba - to konkretne zło, które dotyka życia - życia, które jak przypomina nam dzisiejsze czytanie z Księgi Rodzaju - jest dobre, jest dane przez Boga, jest przez Niego zaplanowane z miłością i niebywałą troską.
W tym fragmencie ewangelista Marek przedstawia niesłychanie barwną scenę. Jezus i uczniowie przybywają do ziemi Genezaret. Wychodzą na brzeg, gdzie Jezus natychmiast zostaje rozpoznany. Ten, kto choć raz w życiu spotkał Jezusa, doświadczył miłości i szczęścia, które daje Jego obecność w życiu, natychmiast Go rozpoznaje. Natychmiast widzi w Nim nadzieję, nie tylko dla siebie - nadzieję dla tych, których dotyka choroba. Jedyne rozwiązanie dla bliskich doświadczających konkretnego zła, bólu, cierpienia.

Tekst oryginalny mówi, że chorych przynosili ludzie "miast i pól" - jakby wskazując nam, że nie ważne jest nasze pochodzenie, czy miejsce zamieszkania. Przed Jezusem, kładli tych "będących słabymi, będących bez siły". Kładli ich na "otwartych miejscach, na rynkach". Tak aby to co chore, słabe, pozbawiające siły nie było już ukryte, nie było już schowane, nie było już stłamszone gdzieś wewnątrz, ale aby ujrzało światło dzienne. Ten gest oznacza niemal gotowość do tego, aby wykrzyczeć przed Jezusem: Mój brat cierpi, mój brat jest chory, mój brat jest słaby, nie ma już sił! Nie widzę innego rozwiązania, nie ma innego źródła życia, jak spotkanie z Tobą - który masz moc uleczyć, uzdrowić i uwolnić. Bo, znów odwołując się do tekstu oryginalnego, "ilukolwiek dotknęło się Go, byli uratowani.". Ponieważ spotkanie raz w życiu Jezusa i doświadczenie Jego łaski, rodzi w sercu nadzieję, dającą pewność, że ta łaska, to miłosierdzie, ta miłość, nigdy się nie kończy.

Zadaj sobie dziś pytanie w sercu, ile razy myśląc o jakiejkolwiek chorobie, duszy, ciała, psychiki, która dotyka kogoś z tych, których znasz byłeś gotów biec z tym do Jezusa, wykrzyczeć, wypowiedzieć, położyć to przed Nim. Aby spadł na ten ból chociaż cień Jego obecności. Aby to cierpienie zostało dotknięte chociaż frędzlem u Jego płaszcza - wierząc, że już to wystarczy.

Nie wiem jak ty, ale ja rzucam właśnie wszystko i biegnę aby nieść do Chrystusa tych, którzy tego potrzebują. I nie zatrzymam się, dopóki na Jego drodze nie znajdą się wszyscy, którzy potrzebują Jego uzdrowienia. Bo nie ma w nikim innym zbawienia. Bo nie ma żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni. Czy to męczy? Nie wiem. Wierzę, że uzdrowieni pobiegną ze mną dalej... po następnych.

Rdz 1,1-19; Ps 104,1-2.5-6.10.12.24.35; Mt 4,23; Mt 6,53-56


wtorek, 3 lutego 2015

kto by powiedział...

"Błogosław, duszo moja, Pana,
i wszystko, co jest we mnie, święte imię Jego.
Błogosław, duszo moja, Pana,
i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach

Jak ojciec lituje się nad dziećmi,
tak Pan się lituje nad tymi, którzy cześć Mu oddają.
Wie On, z czegośmy powstali,
pamięta, że jesteśmy prochem.

Lecz łaska Boga jest wieczna dla Jego wyznawców,
a Jego sprawiedliwość nad ich potomstwem,
nad wszystkimi, którzy strzegą Jego przymierza
i pamiętają, by spełniać Jego przykazania."

Kiedy nagle ziemia usuwa się spod nóg... błogosław, duszo moja, Pana.
Kiedy jedna kropla przepełnia szalę goryczy... wszystko, co jest we mnie, święte imię Jego.
Kiedy w sekundę przychodzi ciemność... błogosław, duszo moja Pana.
Kiedy już nie da się zrobić ani kroku dalej... wszystko, co jest we mnie, święte imię Jego.
I nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach.

Gdy wątpliwości zabierają spokojny sen... błogosław, duszo moja, Pana.
Gdy trudno wypowiedzieć, to, co tak bardzo boli... wszystko, co jest we mnie święte imię Jego.
Gdy każda chwila po prostu rani... błogosław, duszo moja, Pana.
Gdy obiecane, nie przychodzi... wszystko, co jest we mnie, święte imię Jego.
I nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach.

Są takie momenty, kiedy tylko to dobro, które pamiętasz, pozwolą ci przetrwać, to co boli teraz i pójść dalej... ku tej radości, po którą nawet nie śmiesz wyciągnąć ręki.
Są takie chwile, kiedy tylko to co już dał ci Wszechmocny, da ci wytrwać to dziś i... podnieść oczy, ku temu szczęściu, które dopiero nadejdzie.
Nie zapominaj.
Wszelkie dobro, które Bóg już ci dał, jest... aby przygotować twoje serce, na jeszcze więcej.


Jutrzejsze... Hbr 12, 4-7. 11-15; Ps 103, 1-2. 13-14. 17-18; Dz 16,14b; Mk 6,1-6

niedziela, 1 lutego 2015

na jutro...


"Ponieważ zaś dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli. Zaiste bowiem nie aniołów przygarnia, ale przygarnia potomstwo Abrahamowe. Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechy ludu. W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom.
Hbr 2,14-18

Jeden z wersetów, przez który Bóg zadziwia mnie nieustannie i na nowo.

Nie aniołów przygarnia, ale potomstwo Abrahamowe. Lub też, odczytując tekst oryginalny: Nie za aniołami ujmuje się, ale za potomstwem Abrahama... Nie staje się jednym z aniołów, ale jednym z nas... Staje się zupełnie taki jak ty i ja, we wszystkim podobny oprócz grzechu.

Cierpiał doświadczając tego, czego i my doświadczamy...

Wie co znaczy być niezrozumianym.
Zna łzy samotności.
Nie jest Mu obcy ból odrzucenia.
Dobrze zna smak bycia sprzedanym.
Wie czym jest głód i zmęczenie.
Doświadczył tego, że nie chciano Go znać.
Był wyśmiany.
Bity, opluwany, wyszydzony.
Zna ten uczucie, kiedy nikt w Niego nie wierzył.
Tęsknił i płakał.

Człowiek. Prawdziwie. Stał się taki jak Ty i ja. We wszystkim podobny. Nie tylko dlatego, żebyś mógł zawsze przyjść do Niego ze swoim bólem, cierpieniem, porażką i mieć pewność, że doskonale ciebie rozumie. Że jest w tym doświadczeniu z tobą. Nie tylko dlatego. Uczynił to, aby przez swoją śmierć pokonać to wszystko co jest śmiercią w tobie. Zrobił to, aby przez swoją śmierć, pokonać tego, który tą śmierć tobie zadaje. Śmierć Chrystusa, to śmierć chwalebna. Godzina krzyża, to godzina chwały - zwycięstwa nad wszystkim co słabe, grzeszne, upadlające w tobie i we mnie. 

Zawsze gdy cierpisz mów z całą pewnością: Jezus Chrystus jest w tym doświadczeniu razem ze mną. Jezus Chrystus już zwyciężył. I chce żebym był w tym zwycięzcą razem z Nim. Ja - słaby i grzeszny. Takiego właśnie mnie przygarnia. Nie anioła, ale takiego, jakim dziś jestem. Zaiste - Rzeczywiście - Oczywiście. Nie anioła, ale tego, kim dziś jestem.

Święto Ofiarowania Pańskiego
Ml 3,1-14; lub Hbr 2,14-18; Ps 24,7-10; Łk 2,32; Łk 2,22-40

wtorek, 27 stycznia 2015

Listen to the man :)

"Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest moją matką i /którzy/ są braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką."
Mk 3,31-35

Ewangelista Marek przypomniał mi dziś na porannej modlitwie bardzo prostą rzecz. Kiedy Matka Jezusa i bracia przychodzą do Jezusa - zostają na dworze, dosłownie grecki tekst mówi: "na zewnątrz". Nie da się budować relacji z Jezusem, nie da się być "bliskim" i "krewnym" Jezusa, pozostając na zewnątrz. Jezus mówi wyraźnie, nie ważne, jaki jest twój tytuł, imię, tożsamość, którą nadaje ci świat, nawet jeśli czyni to ze względu na relację ze Mną. Nie jest istotne, czy jesteś Mi Matką, bratem, księdzem, liderem wspólnoty, członkiem episkopatu, teologiem z doktoratem, klerykiem, niedzielnym katolikiem, siostrą zakonną, niestrudzonym ewangelizatorem czy nazwijmy to: świątecznym wizytatorem parafialnym. Relację ze Mną, mówi dziś Jezus, można zbudować wchodząc "do środka" i siadając obok Mnie. Będąc ze Mną, nie pozostając na dworze, nie pozostając na zewnątrz.
Nie ma w tym nic rewolucyjnego. Każdą relację da się zbudować tylko i wyłącznie w ten sposób. Wchodząc "do środka" i pozwalając aby ta druga osoba, weszła do wnętrza i była blisko. Tylko tak. Nie da się tego zrobić, pozostając z boku i mówiąc: powiedzcie mu, przekażcie jej, dajcie im znać że... To zwyczajnie nie działa.
A niesamowite jest to, że najmocniejsze relacje buduje się, kiedy stając się sobie bliscy, siadamy przy Jezusie. Tak blisko jak się da. Otaczając Go, jak pisze św. Marek "kołem", tzn. jasno i wyraźnie wskazując, że jest w centrum, że jest najważniejszy, że jest pierwszy.
I wtedy dopiero wszyscy jesteśmy na właściwym miejscu. I wtedy naprawdę wszystko jest na właściwym miejscu.

Wspomnienie bł. Jerzego Matulewicza
Hbr 10,1-10; Ps 40,2.4.7-8.10-11; Mt 11,25; Mk 3,31-35

sobota, 24 stycznia 2015

No nie usiedzi!

"Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: odszedł od zmysłów."
Mk 3,20-21

Normalność to pojęcie względne. Kiedyś na zajęciach z psychologii pani profesor spytana o granicę "normalności" powiedziała tak. Wyobraźcie sobie drogę, jedna jej nitka - kilka pasów ruchu, idą ludzie - powiedzmy z północy na południe - to są ci "normalni". Druga nitka - kilka pasów ruchu, idą nią ludzie - powiedzmy z południa na północ - to są ci "nienormalni". Tak naprawdę, ani tu, ani tu, nie ma ich zbyt wielu. Powiedzielibyśmy: jest bardzo pusto. Wiecie dlaczego? Bo na pasie zieleni, między tymi nitkami drogi, biega we wszystkich możliwych kierunkach cała masa szczęśliwych ludzi.

Lodowisko. 11.30. Sobota. Niewiele osób. Kilka rodzin. Co jakiś czas rozlega się okrzyk z gatunku: "Taaaaaatoooooo.....but mi się rozwiąąąąązał!!!". Nikt w promieniu miliarda kilometrów nie zaradzi, tylko tata. Bo tata jest najlepszy. Można by powiedzieć: to nie jest normalne. Sobota rano, zakupy, porządki, trzeba się domem zająć. Tak, trzeba się zająć domem - to jest doskonały czas na miłość. Na bycie razem. Na radość, z tego, że siebie mamy.

Środek nocy,dwoje młodych ludzi jedzie na lotnisko. Inni - oddają wolny weekend w trakcie sesji. Ktoś znów swoje popołudnia, po pracy. Niespokojni. Bo wiedzą, że tylu ludzi jeszcze nie zna Chrystusa. Bo miłość sprawia, że chcą głosić w porę i nie w porę. Nienormalni.

Jezus, przychodzi do domu, tłum za nim podąża, tak, że Ewangelista Marek zapisuje dosłownie "nawet chleba zjeść nie mogli". Bliscy chcieli mieć Go przez chwilę dla siebie. A to, co czyni Jezus sprawia, że nie ma spokoju nawet przy zwykłej kolacji. Chciano Go zatrzymać, mieć dla siebie, żyć "normalnie". A On, nie może usiedzieć na miejscu.

Miłość nie jest racjonalna.
Na całe szczęście.

Hbr 9,1-3.11-14; Ps 47,2-3.6-9; Dz 16,14b; Mk 3,20-21

środa, 21 stycznia 2015

jutro, dziś, zawsze

Mt 4,23
"Jezus głosił Ewangelię o Królestwie i leczył wszelkie choroby wśród ludu."

Dziś odkryłam (wiem, że dość późno, ale zdecydowanie lepiej późno niż wcale), że uzdrowienie przez Jezusa dokonuje się także przez moje decyzje. Głoszona Ewangelia, sprawia, że odkrywamy czym realnie jest Królestwo Boże w nas (dziękuję ks. bp. Rysiu! :D) - odkrywamy, co jest tym, co sprawia, że możemy żyć w pełni, żyć naprawdę. Takie odkrycie dokonuje się w różny sposób... przez patrzenie w okno, na długiej modlitwie, kiedy pędzisz rowerem przez miasto, stoisz w długim korku, czekając na zmianę świateł, wypatrujesz smsa, czy uczysz się hiszpańskiego. Droga, czy jak lubię mówić, ścieżka podejścia do tego odkrycia, może być dowolna - to nic innego jak klucz, przez który Bóg otwiera nasze serca. To jest niesamowicie ważne, żeby tego nie przegapić. A drugi krok, to po prostu... pójść za tym. Bóg wkłada dobre pragnienia w nasze serca i tylko pójście za nimi, leczy nas i to bardzo konkretnie. Z ospałości, niechęci, braku radości i szczęścia w życiu, braku poczucia sensu.

Cóż więc dziś? Szukam, tych ziaren Królestwa Bożego, które Bóg włożył w moje serce... I kiedy tylko dostrzegam... zrobię wszystko, żeby wzrosły. Wiem już czego chcę. Chcę żyć naprawdę.

Hbr 7,26-8,6; Ps 40,7-10.17; Mt 4,23; Mk 3,7-12


czwartek, 15 stycznia 2015

Najlepsze ziemniaki świata

Ps 95,6-11
Słysząc głos Pana serc nie zatwardzajcie

Przyjdźcie, uwielbiajmy go padając na twarze,
zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył.
Albowiem On jest naszym Bogiem,
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku.

Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego:
Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba,
jak na pustyni w dniu Massa,
gdzie Mnie kusili wasi ojcowie,
doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła.

To był dobry dzień.  Naprawdę. Kiedy szłam do domu zadziwiona tym wieczornym zimowo – wiosennym powietrzem, dokładnie tak pomyślałam. Czy wydarzyło się coś ważnego?
Ot.
Spałam spokojnie i nawet zły sen nic nie zmienił. To tylko zły sen, nic więcej. Ważne to co na jawie. Prawdziwe. I już wiem gdzie się przed i po złych snach schować. Działa.
Byłam w pracy, po prostu. Zwyczajne obowiązki, wyzwania, śmiech i codzienne czynności. Ot. Lubię to, mimo wszystko, lubię.
Na obiad najlepsze ziemniaki świata, przy najpiękniej nakrytym stole pod słońcem.
Urząd, poczta, tramwaje.
Wspólna modlitwa i zachwyt Jezusem – który przychodzi z wielką mocą.
Nieustanne odkrywanie. Tyle miłości schowane w prostych gestach. Tyle szczęścia w oczach.
Zwyczajny dzień, o który zadbał najlepszy Pasterz. I dlatego jest niezwykły. Niesamowity. Wyjątkowy. I Pasterz i dzień oczywiście.
Usłyszałam Jego głos. Rozpoznałam Go. Poszłam z Nim.
Wiecie co drogie owce?
Gorąco polecam.

Hbr 3,7-14; Ps 95,6-11; Mt 4,23; Mk 1,40-45;

niedziela, 11 stycznia 2015

znak jakości

(Mk 1,6b-11)
"Jan Chrzciciel tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym. W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie."

W Niedzielę Chrztu Pańskiego warto na chwilę chociaż wrócić do momentu chrztu. Sakrament - widzialny znak, niewidzialnej łaski, jak odpytał nas radośnie dziś ksiądz podczas homilii, tę definicję znamy wszyscy. Znak. 

Znak namaszczenia Duchem Świętym. Zatem znak życia ze wszystkimi owocami Jego obecności. Znak życia wypełnionego wszystkimi darami z jakimi On przychodzi. To otwartość na życie tymi darami we wspólnocie Kościoła, do której zostajemy przyjęci.
Znak przynależności do Chrystusa - a zatem, znak życia po stronie zwycięzcy. Pewność, że grzech i śmierć nie mają nad nami władzy, bo jesteśmy Jego. Po prostu. Tego, który jest bliski jak człowiek tylko może być, a jednocześnie działa z mocą, którą ma tylko Bóg.
Znak bycia dzieckiem Boga. Umiłowanym, wybranym, najcenniejszym. Na zawsze. Dziedzicem Królestwa, pewnym, że wszystkie skarby Ojca, należą do niego. Pewnym wierności, wszechmocy i troski Wszechmogącego. Pewnym, że w Jego rękach, zawsze jesteśmy bezpieczni.
Znak życia nadzieją. Radosnego oczekiwania, w pewności, że najlepsze dopiero przed nami. Że wszystko co najpiękniejsze czego doświadczamy tutaj, to odblask tego, czym będziemy się radować w Niebie.

Prawdziwy znak jakości. Nie zgadzaj się na życie byle jak. Nie zgadzaj się na byle jakie relacje, na byle jaką codzienność, na byle jakie marzenia. Żyj naprawdę. Bez lęku. Kochaj. Żyj pełnią. Nie jedź rowerem, kiedy masz w kieszeni bilet na samolot w klasie biznes. Wiesz do Kogo należysz. I nie zapominaj o tym.

Niedziela Chrztu Pańskiego 
Iz 42,1-4.6-7; Ps 24,1-4.9-10; Dz 10,34-38; Mk 9,7; Mk 1,6b-11

sobota, 10 stycznia 2015

zimny prysznic

(1 J 4,19-5,4)
"My miłujemy [Boga],
ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował.
Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga,
a brata swego nienawidził, jest kłamcą,
albowiem kto nie miłuje brata swego,
którego widzi,
nie może miłować Boga, którego nie widzi.
Takie zaś mamy od Niego przykazanie,
aby ten, kto miłuje Boga,
miłował też i brata swego.
Każdy, kto wierzy, że Jezus jest Mesjaszem,
z Boga się narodził,
i każdy miłujący Tego, który dał życie,
miłuje również tego,
który życie od Niego otrzymał.
Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże,
gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania,
albowiem miłość względem Boga
polega na spełnianiu Jego przykazań,
a przykazania Jego nie są ciężkie.
Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat;
tym właśnie zwycięstwem,

które zwyciężyło świat, jest nasza wiara."

Pierwszy raz dzisiejsze czytania wzięłam do ręki tak koło 1:30. Potem znów kilkakrotnie w ciągu nocy, w środku dnia... Nie myślałam, że cokolwiek dziś napiszę, cały dzień jest jednym z tych, w których przekroczenie progu łóżka jest wyzwaniem na miarę wejścia na Mont Everest, a wyjście poza próg mieszkania jest niczym samotne przepłynięcie Atlantyku. Wpław. 
Słowo Boże jednak ma nieprawdopodobną siłę rażenia. Kiełkuje, wzrasta, czasem napomina, czasem zwyczajnie uwiera. Dobrze kiedy tak jest.
Dziś św. Jan przypomniał mi, zachwycającą prawdę. Bóg jest źródłem wszelkiej miłości. Miłości własnej, miłości bliźniego i miłości Jego samego. Jednocześnie każda prawdziwa miłość prowadzi do pełniejszego poznania, doświadczania, przeżywania Miłości Boga. On jest źródłem i celem. Początkiem i końcem. Pierwszym i ostatnim spotkaniem. 
Zobaczyłam dziś, jak niewiele znaczy walka, którą widzę wszędzie dookoła o tzw. "czas dla siebie". Nie ma ona absolutnie sensu, jeśli to, nie prowadzi do walki o "czas dla kogoś". A szczególnie do walki o "czas dla KOGOŚ". Ja nie mam sensu, bez ciebie. Ja nie mam sensu, bez CIEBIE - BOŻE. Nie mam sensu. Z miłości, do miłości i ku miłości powołał nas Bóg. I nic więcej. 

P.S. A dla tych co lubią krótkie wypowiedzi, polecam dzisiejszą Ewangelię. Fakt, krótkie kazanie może być dobre. Jezus jest w tym mistrzem.

1 J 4,19-5,4; Ps 72,1-2.14.15.17; Łk 4,18-19; Łk 4,14-22a

piątek, 9 stycznia 2015

katastrofa za katastrofą

(1 J 4,11-18)
"Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował,
to i my winniśmy się wzajemnie miłować.
Nikt nigdy Boga nie oglądał.
Jeżeli miłujemy się wzajemnie,
Bóg trwa w nas
i miłość ku Niemu jest w nas doskonała.
Poznajemy, że my trwamy w Nim,
a On w nas,
bo udzielił nam ze swego Ducha.
My także widzieliśmy i świadczymy,
że Ojciec zesłał Syna jako Zbawiciela świata.
Jeśli kto wyznaje,
że Jezus jest Synem Bożym,
to Bóg trwa w nim, a on w Bogu.
Myśmy poznali i uwierzyli miłości,
jaką Bóg ma ku nam.
Bóg jest miłością:
kto trwa w miłości, trwa w Bogu,
a Bóg trwa w nim.
Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości,
ponieważ tak, jak On jest [w niebie],
i my jesteśmy na tym świecie.
W miłości nie ma lęku,
lecz doskonała miłość usuwa lęk,
ponieważ lęk kojarzy się z karą.
Ten zaś, kto się lęka,
nie wydoskonalił się w miłości."

Poznałam i uwierzyłam MIŁOŚCI. I trzymam się tej prawdy jak pijany płotu. Jak spadochroniarz linki otwierającej spadochron. Jak maratończyk pewności, że po 42 kilometrach i 195 metrach będzie meta. Jak uczeń prawdy, że po 45 minucie matematyki będzie dzwonek. Trywialne, proste i mało wyrafinowane te porównania. Po prostu dziś jestem pewna: jeżeli ta prawda nie jest warta wszystkiego, to już nic nie jest warte, żeby wziąć kolejny oddech. Jeśli nie Chrystus, to naprawdę nie ma już niczego, ani nikogo, kogo można by lub warto byłoby się chwycić. Poznałam i uwierzyłam Miłości. I nie będę zawiedziona. Jeśli uwierzysz Chrystusowi, nie będziesz zawiedziony. 


1 J 4,11-18; Ps 72,1-2. 10-13; 1 Tm 3,16; Mk 6,45-52

czwartek, 8 stycznia 2015

O choroba!


 (Mk 6,34-44)

"Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia. Lecz On im odpowiedział: Wy dajcie im jeść! Rzekli Mu: Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść? On ich spytał: Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie! Gdy się upewnili, rzekli: Pięć i dwie ryby. Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich."

W artykule, który przeczytałam ostatnio, próbując znaleźć rozwiązanie na męczące mnie od ponad 2 tygodni przeziębienie, znalazłam ciekawą informację. Otóż, kiedy widząc osłabiony stan naszego organizmu staramy się go wesprzeć przyjmując w różnych formach witaminy... jednocześnie dostarczamy pożywki dla rozwijających się bakterii, czyli "dokarmiamy" coś, co dodatkowo osłabia nasze i tak nadwątlone siły.

Ten tekst przypomniał mi się, kiedy czytałam w autobusie, słowa dzisiejszej Ewangelii.

Zafascynowało mnie, że Jezus, po pierwsze nie zgodził się na to, aby uczniowie kupili coś za pieniądze, które mieli. Poprosił, aby przynieśli to jedzenie, które mają i po Jego błogosławieństwie tym co mieli nakarmili wszystkich zgromadzonych. Jezus nie powiedział: zacznijcie od tych, którzy są wam najbliżsi, najpierw zacznijcie od najbardziej potrzebujących, a potem dajcie reszcie etc. Nie wybierał żadnej konfiguracji. Wiedział, że wystarczy dla wszystkich. Wiedział, że nikt nie może być pominięty. Wiedział, że każdy z nas jest tak cenny, że On, nie pozwala aby został pominięty.

Ta sytuacja przypomina mi dziś dwie rzeczy. Po pierwsze, widzę jak Jezus zaprasza do tego, aby dawać z siebie to co mamy w tym momencie, w którym jesteśmy. Przychodzić prosząc Go o błogosławieństwo i wychodząc do ludzi takimi, jakimi jesteśmy tu i teraz. Jezus mówi w tym obrazie: Nie czekaj na to aż będziesz mądrzejszy, silniejszy, bardziej uzdrowiony wewnętrznie, może trochę bardziej wierzący i nawrócony, z większym doświadczeniem. Po prostu trochę lepszy. Jezus mówi: przyjdź, pobłogosławię temu co masz. Twój zapał, twoje siły, twoje doświadczenie, jest dobre, jest potrzebne, jest takie jak teraz ma być.

Po drugie, Jezus pokazuje mi, żeby iść do każdego. Jego błogosławieństwo sprawia, że wystarcza mnie dla wszystkich. Oczywiście, jak ostatnio radośnie przypomnieli mi bracia Pallotyni, sprawiedliwie, nie znaczy po równo. Czyli - wystarczy mnie tyle i tak, jak będą potrzebowali mnie ci, których Bóg postawi na mojej drodze. On naprawdę ma to w swoim ręku.

"Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga" pisze dziś do nas apostoł Jan. Wychodząc do innych, dając siebie maksymalnie, kochając, troszcząc się, nie możemy się spodziewać, że w zamian dostaniemy tylko miłość. Tak jak wspierając nasz organizm w czasie infekcji, jednocześnie pomagamy rozwijać się temu, co ten organizm osłabia. Dawanie z siebie, takim jakim jesteś, tu i teraz, każdemu, nie oznacza wzajemności. Wręcz przeciwnie, często przyniesie ból, zranienia, odrzucenie, wyśmianie, odtrącenie. Właśnie tak. Przyniesie też to, co będzie nas osłabiać wewnętrznie. Ale cóż innego możemy dać? Co innego mamy, jeśli nie to co w nas najlepsze: miłość. Jedyne, co w nas jest prawdziwie i niezaprzeczalnie z Boga. Tylko dzięki Niemu, stajemy się do miłości zdolni. Tylko dzięki miłości stajemy się naprawdę, do Niego podobni.

1 J 4,7-10; Ps 72,1-4. 7-8; Łk 4,18-19; Mt 6,34-44

środa, 7 stycznia 2015

Mambałaga i 12 godzin w pracy



Mt 4,12-17.23-25
Gdy Jezus posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego, Droga morska, Zajordanie, Galilea pogan! Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło.
Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie. obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. A wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii. Przynoszono więc do Niego wszystkich cierpiących, których dręczyły rozmaite choroby i dolegliwości, opętanych, epileptyków i paralityków, a On ich uzdrawiał. I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.

Są takie momenty w życiu, kiedy trzeba najnormalniej w świecie schować się na jakiś czas. Jezus kiedy słyszy, że Jan został uwięziony "usuwa" się z Galilei. Być może zwyczajnie bolało Go cierpienie Jego brata. Może też czuł, że Jan odszedł, a więc zbliża się Jego czas, Jego moment. Pora zatem, żeby stanąć w pierwszym szeregu. Może zwyczajnie chciał sobie wszystko poukładać, zebrać siły, żeby iść dalej.
Nie da się iść bez przystanku, łatwo wtedy zgubić cel, łatwo wtedy zapomnieć dokąd i dlaczego się zmierza i co jest ważne. Naprawdę ważne.
W głowie mam ciągle mój wczorajszy powrót do domu. Kilkadziesiąt kilometrów, droga którą znam na pamięć i muzyka słuchana tak głośno, żeby nie słyszeć swoich myśli. Mocno czułam jak Bóg pokazuje mi wszystko zupełnie na nowo. To było moje "usunięcie się z Galilei". Spotkałam tam Jezusa będącego na uboczu po uwięzieniu Jana. Milczeliśmy siedząc obok siebie. Spokojnie, powoli nad cienistą krainą wzeszło Światło.
Moja decyzja na dziś jest prosta: Nie chcę przestać głosić Ewangelii. Potrzebuję tylko żeby wszystko na nowo poukładać. Dokąd, z kim i jak iść. Jak głosić. Ale nie przestać.
Mówię tobie dziś: Nie poddawaj się. Nawet jeśli doświadczasz wątpliwości, lęku przed tym co przed tobą. Nawet jeśli odeszli ci, którzy szli przed tobą. Nawet jeśli bracia są uwięzieni. Nawet jeśli odeszli. Bez względu na to jak to boli. Czasem to właśnie jest znak, że naprawdę zbliża się twój czas. Teraz. Nie później. Teraz.

1 J 3,22-4.6; Ps 2,7-8. 10-11; Mt 4,23; Mt 4.12-17.23-25