wtorek, 27 stycznia 2015

Listen to the man :)

"Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie. Odpowiedział im: Któż jest moją matką i /którzy/ są braćmi? I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką."
Mk 3,31-35

Ewangelista Marek przypomniał mi dziś na porannej modlitwie bardzo prostą rzecz. Kiedy Matka Jezusa i bracia przychodzą do Jezusa - zostają na dworze, dosłownie grecki tekst mówi: "na zewnątrz". Nie da się budować relacji z Jezusem, nie da się być "bliskim" i "krewnym" Jezusa, pozostając na zewnątrz. Jezus mówi wyraźnie, nie ważne, jaki jest twój tytuł, imię, tożsamość, którą nadaje ci świat, nawet jeśli czyni to ze względu na relację ze Mną. Nie jest istotne, czy jesteś Mi Matką, bratem, księdzem, liderem wspólnoty, członkiem episkopatu, teologiem z doktoratem, klerykiem, niedzielnym katolikiem, siostrą zakonną, niestrudzonym ewangelizatorem czy nazwijmy to: świątecznym wizytatorem parafialnym. Relację ze Mną, mówi dziś Jezus, można zbudować wchodząc "do środka" i siadając obok Mnie. Będąc ze Mną, nie pozostając na dworze, nie pozostając na zewnątrz.
Nie ma w tym nic rewolucyjnego. Każdą relację da się zbudować tylko i wyłącznie w ten sposób. Wchodząc "do środka" i pozwalając aby ta druga osoba, weszła do wnętrza i była blisko. Tylko tak. Nie da się tego zrobić, pozostając z boku i mówiąc: powiedzcie mu, przekażcie jej, dajcie im znać że... To zwyczajnie nie działa.
A niesamowite jest to, że najmocniejsze relacje buduje się, kiedy stając się sobie bliscy, siadamy przy Jezusie. Tak blisko jak się da. Otaczając Go, jak pisze św. Marek "kołem", tzn. jasno i wyraźnie wskazując, że jest w centrum, że jest najważniejszy, że jest pierwszy.
I wtedy dopiero wszyscy jesteśmy na właściwym miejscu. I wtedy naprawdę wszystko jest na właściwym miejscu.

Wspomnienie bł. Jerzego Matulewicza
Hbr 10,1-10; Ps 40,2.4.7-8.10-11; Mt 11,25; Mk 3,31-35

sobota, 24 stycznia 2015

No nie usiedzi!

"Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: odszedł od zmysłów."
Mk 3,20-21

Normalność to pojęcie względne. Kiedyś na zajęciach z psychologii pani profesor spytana o granicę "normalności" powiedziała tak. Wyobraźcie sobie drogę, jedna jej nitka - kilka pasów ruchu, idą ludzie - powiedzmy z północy na południe - to są ci "normalni". Druga nitka - kilka pasów ruchu, idą nią ludzie - powiedzmy z południa na północ - to są ci "nienormalni". Tak naprawdę, ani tu, ani tu, nie ma ich zbyt wielu. Powiedzielibyśmy: jest bardzo pusto. Wiecie dlaczego? Bo na pasie zieleni, między tymi nitkami drogi, biega we wszystkich możliwych kierunkach cała masa szczęśliwych ludzi.

Lodowisko. 11.30. Sobota. Niewiele osób. Kilka rodzin. Co jakiś czas rozlega się okrzyk z gatunku: "Taaaaaatoooooo.....but mi się rozwiąąąąązał!!!". Nikt w promieniu miliarda kilometrów nie zaradzi, tylko tata. Bo tata jest najlepszy. Można by powiedzieć: to nie jest normalne. Sobota rano, zakupy, porządki, trzeba się domem zająć. Tak, trzeba się zająć domem - to jest doskonały czas na miłość. Na bycie razem. Na radość, z tego, że siebie mamy.

Środek nocy,dwoje młodych ludzi jedzie na lotnisko. Inni - oddają wolny weekend w trakcie sesji. Ktoś znów swoje popołudnia, po pracy. Niespokojni. Bo wiedzą, że tylu ludzi jeszcze nie zna Chrystusa. Bo miłość sprawia, że chcą głosić w porę i nie w porę. Nienormalni.

Jezus, przychodzi do domu, tłum za nim podąża, tak, że Ewangelista Marek zapisuje dosłownie "nawet chleba zjeść nie mogli". Bliscy chcieli mieć Go przez chwilę dla siebie. A to, co czyni Jezus sprawia, że nie ma spokoju nawet przy zwykłej kolacji. Chciano Go zatrzymać, mieć dla siebie, żyć "normalnie". A On, nie może usiedzieć na miejscu.

Miłość nie jest racjonalna.
Na całe szczęście.

Hbr 9,1-3.11-14; Ps 47,2-3.6-9; Dz 16,14b; Mk 3,20-21

środa, 21 stycznia 2015

jutro, dziś, zawsze

Mt 4,23
"Jezus głosił Ewangelię o Królestwie i leczył wszelkie choroby wśród ludu."

Dziś odkryłam (wiem, że dość późno, ale zdecydowanie lepiej późno niż wcale), że uzdrowienie przez Jezusa dokonuje się także przez moje decyzje. Głoszona Ewangelia, sprawia, że odkrywamy czym realnie jest Królestwo Boże w nas (dziękuję ks. bp. Rysiu! :D) - odkrywamy, co jest tym, co sprawia, że możemy żyć w pełni, żyć naprawdę. Takie odkrycie dokonuje się w różny sposób... przez patrzenie w okno, na długiej modlitwie, kiedy pędzisz rowerem przez miasto, stoisz w długim korku, czekając na zmianę świateł, wypatrujesz smsa, czy uczysz się hiszpańskiego. Droga, czy jak lubię mówić, ścieżka podejścia do tego odkrycia, może być dowolna - to nic innego jak klucz, przez który Bóg otwiera nasze serca. To jest niesamowicie ważne, żeby tego nie przegapić. A drugi krok, to po prostu... pójść za tym. Bóg wkłada dobre pragnienia w nasze serca i tylko pójście za nimi, leczy nas i to bardzo konkretnie. Z ospałości, niechęci, braku radości i szczęścia w życiu, braku poczucia sensu.

Cóż więc dziś? Szukam, tych ziaren Królestwa Bożego, które Bóg włożył w moje serce... I kiedy tylko dostrzegam... zrobię wszystko, żeby wzrosły. Wiem już czego chcę. Chcę żyć naprawdę.

Hbr 7,26-8,6; Ps 40,7-10.17; Mt 4,23; Mk 3,7-12


czwartek, 15 stycznia 2015

Najlepsze ziemniaki świata

Ps 95,6-11
Słysząc głos Pana serc nie zatwardzajcie

Przyjdźcie, uwielbiajmy go padając na twarze,
zegnijmy kolana przed Panem, który nas stworzył.
Albowiem On jest naszym Bogiem,
a my ludem Jego pastwiska i owcami w Jego ręku.

Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego:
Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba,
jak na pustyni w dniu Massa,
gdzie Mnie kusili wasi ojcowie,
doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła.

To był dobry dzień.  Naprawdę. Kiedy szłam do domu zadziwiona tym wieczornym zimowo – wiosennym powietrzem, dokładnie tak pomyślałam. Czy wydarzyło się coś ważnego?
Ot.
Spałam spokojnie i nawet zły sen nic nie zmienił. To tylko zły sen, nic więcej. Ważne to co na jawie. Prawdziwe. I już wiem gdzie się przed i po złych snach schować. Działa.
Byłam w pracy, po prostu. Zwyczajne obowiązki, wyzwania, śmiech i codzienne czynności. Ot. Lubię to, mimo wszystko, lubię.
Na obiad najlepsze ziemniaki świata, przy najpiękniej nakrytym stole pod słońcem.
Urząd, poczta, tramwaje.
Wspólna modlitwa i zachwyt Jezusem – który przychodzi z wielką mocą.
Nieustanne odkrywanie. Tyle miłości schowane w prostych gestach. Tyle szczęścia w oczach.
Zwyczajny dzień, o który zadbał najlepszy Pasterz. I dlatego jest niezwykły. Niesamowity. Wyjątkowy. I Pasterz i dzień oczywiście.
Usłyszałam Jego głos. Rozpoznałam Go. Poszłam z Nim.
Wiecie co drogie owce?
Gorąco polecam.

Hbr 3,7-14; Ps 95,6-11; Mt 4,23; Mk 1,40-45;

niedziela, 11 stycznia 2015

znak jakości

(Mk 1,6b-11)
"Jan Chrzciciel tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym. W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie."

W Niedzielę Chrztu Pańskiego warto na chwilę chociaż wrócić do momentu chrztu. Sakrament - widzialny znak, niewidzialnej łaski, jak odpytał nas radośnie dziś ksiądz podczas homilii, tę definicję znamy wszyscy. Znak. 

Znak namaszczenia Duchem Świętym. Zatem znak życia ze wszystkimi owocami Jego obecności. Znak życia wypełnionego wszystkimi darami z jakimi On przychodzi. To otwartość na życie tymi darami we wspólnocie Kościoła, do której zostajemy przyjęci.
Znak przynależności do Chrystusa - a zatem, znak życia po stronie zwycięzcy. Pewność, że grzech i śmierć nie mają nad nami władzy, bo jesteśmy Jego. Po prostu. Tego, który jest bliski jak człowiek tylko może być, a jednocześnie działa z mocą, którą ma tylko Bóg.
Znak bycia dzieckiem Boga. Umiłowanym, wybranym, najcenniejszym. Na zawsze. Dziedzicem Królestwa, pewnym, że wszystkie skarby Ojca, należą do niego. Pewnym wierności, wszechmocy i troski Wszechmogącego. Pewnym, że w Jego rękach, zawsze jesteśmy bezpieczni.
Znak życia nadzieją. Radosnego oczekiwania, w pewności, że najlepsze dopiero przed nami. Że wszystko co najpiękniejsze czego doświadczamy tutaj, to odblask tego, czym będziemy się radować w Niebie.

Prawdziwy znak jakości. Nie zgadzaj się na życie byle jak. Nie zgadzaj się na byle jakie relacje, na byle jaką codzienność, na byle jakie marzenia. Żyj naprawdę. Bez lęku. Kochaj. Żyj pełnią. Nie jedź rowerem, kiedy masz w kieszeni bilet na samolot w klasie biznes. Wiesz do Kogo należysz. I nie zapominaj o tym.

Niedziela Chrztu Pańskiego 
Iz 42,1-4.6-7; Ps 24,1-4.9-10; Dz 10,34-38; Mk 9,7; Mk 1,6b-11

sobota, 10 stycznia 2015

zimny prysznic

(1 J 4,19-5,4)
"My miłujemy [Boga],
ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował.
Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga,
a brata swego nienawidził, jest kłamcą,
albowiem kto nie miłuje brata swego,
którego widzi,
nie może miłować Boga, którego nie widzi.
Takie zaś mamy od Niego przykazanie,
aby ten, kto miłuje Boga,
miłował też i brata swego.
Każdy, kto wierzy, że Jezus jest Mesjaszem,
z Boga się narodził,
i każdy miłujący Tego, który dał życie,
miłuje również tego,
który życie od Niego otrzymał.
Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże,
gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania,
albowiem miłość względem Boga
polega na spełnianiu Jego przykazań,
a przykazania Jego nie są ciężkie.
Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat;
tym właśnie zwycięstwem,

które zwyciężyło świat, jest nasza wiara."

Pierwszy raz dzisiejsze czytania wzięłam do ręki tak koło 1:30. Potem znów kilkakrotnie w ciągu nocy, w środku dnia... Nie myślałam, że cokolwiek dziś napiszę, cały dzień jest jednym z tych, w których przekroczenie progu łóżka jest wyzwaniem na miarę wejścia na Mont Everest, a wyjście poza próg mieszkania jest niczym samotne przepłynięcie Atlantyku. Wpław. 
Słowo Boże jednak ma nieprawdopodobną siłę rażenia. Kiełkuje, wzrasta, czasem napomina, czasem zwyczajnie uwiera. Dobrze kiedy tak jest.
Dziś św. Jan przypomniał mi, zachwycającą prawdę. Bóg jest źródłem wszelkiej miłości. Miłości własnej, miłości bliźniego i miłości Jego samego. Jednocześnie każda prawdziwa miłość prowadzi do pełniejszego poznania, doświadczania, przeżywania Miłości Boga. On jest źródłem i celem. Początkiem i końcem. Pierwszym i ostatnim spotkaniem. 
Zobaczyłam dziś, jak niewiele znaczy walka, którą widzę wszędzie dookoła o tzw. "czas dla siebie". Nie ma ona absolutnie sensu, jeśli to, nie prowadzi do walki o "czas dla kogoś". A szczególnie do walki o "czas dla KOGOŚ". Ja nie mam sensu, bez ciebie. Ja nie mam sensu, bez CIEBIE - BOŻE. Nie mam sensu. Z miłości, do miłości i ku miłości powołał nas Bóg. I nic więcej. 

P.S. A dla tych co lubią krótkie wypowiedzi, polecam dzisiejszą Ewangelię. Fakt, krótkie kazanie może być dobre. Jezus jest w tym mistrzem.

1 J 4,19-5,4; Ps 72,1-2.14.15.17; Łk 4,18-19; Łk 4,14-22a

piątek, 9 stycznia 2015

katastrofa za katastrofą

(1 J 4,11-18)
"Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował,
to i my winniśmy się wzajemnie miłować.
Nikt nigdy Boga nie oglądał.
Jeżeli miłujemy się wzajemnie,
Bóg trwa w nas
i miłość ku Niemu jest w nas doskonała.
Poznajemy, że my trwamy w Nim,
a On w nas,
bo udzielił nam ze swego Ducha.
My także widzieliśmy i świadczymy,
że Ojciec zesłał Syna jako Zbawiciela świata.
Jeśli kto wyznaje,
że Jezus jest Synem Bożym,
to Bóg trwa w nim, a on w Bogu.
Myśmy poznali i uwierzyli miłości,
jaką Bóg ma ku nam.
Bóg jest miłością:
kto trwa w miłości, trwa w Bogu,
a Bóg trwa w nim.
Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości,
ponieważ tak, jak On jest [w niebie],
i my jesteśmy na tym świecie.
W miłości nie ma lęku,
lecz doskonała miłość usuwa lęk,
ponieważ lęk kojarzy się z karą.
Ten zaś, kto się lęka,
nie wydoskonalił się w miłości."

Poznałam i uwierzyłam MIŁOŚCI. I trzymam się tej prawdy jak pijany płotu. Jak spadochroniarz linki otwierającej spadochron. Jak maratończyk pewności, że po 42 kilometrach i 195 metrach będzie meta. Jak uczeń prawdy, że po 45 minucie matematyki będzie dzwonek. Trywialne, proste i mało wyrafinowane te porównania. Po prostu dziś jestem pewna: jeżeli ta prawda nie jest warta wszystkiego, to już nic nie jest warte, żeby wziąć kolejny oddech. Jeśli nie Chrystus, to naprawdę nie ma już niczego, ani nikogo, kogo można by lub warto byłoby się chwycić. Poznałam i uwierzyłam Miłości. I nie będę zawiedziona. Jeśli uwierzysz Chrystusowi, nie będziesz zawiedziony. 


1 J 4,11-18; Ps 72,1-2. 10-13; 1 Tm 3,16; Mk 6,45-52

czwartek, 8 stycznia 2015

O choroba!


 (Mk 6,34-44)

"Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia. Lecz On im odpowiedział: Wy dajcie im jeść! Rzekli Mu: Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść? On ich spytał: Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie! Gdy się upewnili, rzekli: Pięć i dwie ryby. Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich."

W artykule, który przeczytałam ostatnio, próbując znaleźć rozwiązanie na męczące mnie od ponad 2 tygodni przeziębienie, znalazłam ciekawą informację. Otóż, kiedy widząc osłabiony stan naszego organizmu staramy się go wesprzeć przyjmując w różnych formach witaminy... jednocześnie dostarczamy pożywki dla rozwijających się bakterii, czyli "dokarmiamy" coś, co dodatkowo osłabia nasze i tak nadwątlone siły.

Ten tekst przypomniał mi się, kiedy czytałam w autobusie, słowa dzisiejszej Ewangelii.

Zafascynowało mnie, że Jezus, po pierwsze nie zgodził się na to, aby uczniowie kupili coś za pieniądze, które mieli. Poprosił, aby przynieśli to jedzenie, które mają i po Jego błogosławieństwie tym co mieli nakarmili wszystkich zgromadzonych. Jezus nie powiedział: zacznijcie od tych, którzy są wam najbliżsi, najpierw zacznijcie od najbardziej potrzebujących, a potem dajcie reszcie etc. Nie wybierał żadnej konfiguracji. Wiedział, że wystarczy dla wszystkich. Wiedział, że nikt nie może być pominięty. Wiedział, że każdy z nas jest tak cenny, że On, nie pozwala aby został pominięty.

Ta sytuacja przypomina mi dziś dwie rzeczy. Po pierwsze, widzę jak Jezus zaprasza do tego, aby dawać z siebie to co mamy w tym momencie, w którym jesteśmy. Przychodzić prosząc Go o błogosławieństwo i wychodząc do ludzi takimi, jakimi jesteśmy tu i teraz. Jezus mówi w tym obrazie: Nie czekaj na to aż będziesz mądrzejszy, silniejszy, bardziej uzdrowiony wewnętrznie, może trochę bardziej wierzący i nawrócony, z większym doświadczeniem. Po prostu trochę lepszy. Jezus mówi: przyjdź, pobłogosławię temu co masz. Twój zapał, twoje siły, twoje doświadczenie, jest dobre, jest potrzebne, jest takie jak teraz ma być.

Po drugie, Jezus pokazuje mi, żeby iść do każdego. Jego błogosławieństwo sprawia, że wystarcza mnie dla wszystkich. Oczywiście, jak ostatnio radośnie przypomnieli mi bracia Pallotyni, sprawiedliwie, nie znaczy po równo. Czyli - wystarczy mnie tyle i tak, jak będą potrzebowali mnie ci, których Bóg postawi na mojej drodze. On naprawdę ma to w swoim ręku.

"Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga" pisze dziś do nas apostoł Jan. Wychodząc do innych, dając siebie maksymalnie, kochając, troszcząc się, nie możemy się spodziewać, że w zamian dostaniemy tylko miłość. Tak jak wspierając nasz organizm w czasie infekcji, jednocześnie pomagamy rozwijać się temu, co ten organizm osłabia. Dawanie z siebie, takim jakim jesteś, tu i teraz, każdemu, nie oznacza wzajemności. Wręcz przeciwnie, często przyniesie ból, zranienia, odrzucenie, wyśmianie, odtrącenie. Właśnie tak. Przyniesie też to, co będzie nas osłabiać wewnętrznie. Ale cóż innego możemy dać? Co innego mamy, jeśli nie to co w nas najlepsze: miłość. Jedyne, co w nas jest prawdziwie i niezaprzeczalnie z Boga. Tylko dzięki Niemu, stajemy się do miłości zdolni. Tylko dzięki miłości stajemy się naprawdę, do Niego podobni.

1 J 4,7-10; Ps 72,1-4. 7-8; Łk 4,18-19; Mt 6,34-44

środa, 7 stycznia 2015

Mambałaga i 12 godzin w pracy



Mt 4,12-17.23-25
Gdy Jezus posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego, Droga morska, Zajordanie, Galilea pogan! Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło.
Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie. obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. A wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii. Przynoszono więc do Niego wszystkich cierpiących, których dręczyły rozmaite choroby i dolegliwości, opętanych, epileptyków i paralityków, a On ich uzdrawiał. I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.

Są takie momenty w życiu, kiedy trzeba najnormalniej w świecie schować się na jakiś czas. Jezus kiedy słyszy, że Jan został uwięziony "usuwa" się z Galilei. Być może zwyczajnie bolało Go cierpienie Jego brata. Może też czuł, że Jan odszedł, a więc zbliża się Jego czas, Jego moment. Pora zatem, żeby stanąć w pierwszym szeregu. Może zwyczajnie chciał sobie wszystko poukładać, zebrać siły, żeby iść dalej.
Nie da się iść bez przystanku, łatwo wtedy zgubić cel, łatwo wtedy zapomnieć dokąd i dlaczego się zmierza i co jest ważne. Naprawdę ważne.
W głowie mam ciągle mój wczorajszy powrót do domu. Kilkadziesiąt kilometrów, droga którą znam na pamięć i muzyka słuchana tak głośno, żeby nie słyszeć swoich myśli. Mocno czułam jak Bóg pokazuje mi wszystko zupełnie na nowo. To było moje "usunięcie się z Galilei". Spotkałam tam Jezusa będącego na uboczu po uwięzieniu Jana. Milczeliśmy siedząc obok siebie. Spokojnie, powoli nad cienistą krainą wzeszło Światło.
Moja decyzja na dziś jest prosta: Nie chcę przestać głosić Ewangelii. Potrzebuję tylko żeby wszystko na nowo poukładać. Dokąd, z kim i jak iść. Jak głosić. Ale nie przestać.
Mówię tobie dziś: Nie poddawaj się. Nawet jeśli doświadczasz wątpliwości, lęku przed tym co przed tobą. Nawet jeśli odeszli ci, którzy szli przed tobą. Nawet jeśli bracia są uwięzieni. Nawet jeśli odeszli. Bez względu na to jak to boli. Czasem to właśnie jest znak, że naprawdę zbliża się twój czas. Teraz. Nie później. Teraz.

1 J 3,22-4.6; Ps 2,7-8. 10-11; Mt 4,23; Mt 4.12-17.23-25

wtorek, 6 stycznia 2015

θησαυρους


(Mt 2, 1-12)
"Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon. Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny."

Dziś patrzę na 3 mędrców i ich pragnienia. Pragnienie aby przyjść do Tego, który jest Królem i oddać Mu pokłon, oddać Mu cześć i również… otworzyć swoje skarby i dać, ofiarować, to co najcenniejsze, najbardziej wartościowe. Słucham słów dzisiejszej Ewangelii i zastanawiam się co jest dziś moim skarbem. Co jest dziś twoim skarbem? Co jest dziś najbardziej twoje, najbliższe, najbardziej przepełniające twoje serce? Co jest być może najbardziej skrywane, głęboko zakopane, co wyjmiesz dziś, odkurzysz i złożysz przed Nowonarodzonym Królem – Bogiem i człowiekiem w jednej osobie?

Ja oddam to, co właśnie dziś na nowo ujrzało światło dzienne, czego nie chcę dłużej ukrywać. Oddaję moje rozgoryczenie, smutek, ból, ciężar odpowiedzialności, poczucie bycia zawiedzioną, żal i poczucie osamotnienia i pozostawienia przez tych, na których miałam nadzieję, że mogę liczyć. Oddaję też moje pytania, lęk i troskę o przyszłość dzieł, które Bóg złożył w moje ręce. Oddaję moją tęsknotę, poczucie straty i wątłą nadzieję. Oddaję pustkę i pytania, które rodzą się od 1:34 z głębokim krzykiem.

Moim złotem, czyli bogactwem jest dziś to wszystko czego nie mam.
Moim kadzidłem, czyli duchową ofiarą, modlitwą, jest cisza, wymowniejsza od wszystkich słów.
Moją mirrą, moją ofiarą, moim umieraniem jest dar z każdej dzisiejszej chwili, każdego oddechu i uderzenia serca. I to, że pójdę i będę wierna Jego wezwaniu, głosząc w porę i nie w porę.

Niech we wszystkim Chrystus będzie dziś uwielbiony. Żyć uwielbieniem, to znaczy w każdej chwili wiedzieć, Kto jest większy i w Kim pokładam nadzieję i Temu własnie - Bogu prawdziwemu oddawać cześć. Bogu można zaufać i oddać Mu wszystko co masz, nawet jeśli twoim wszystkim dziś, jest nic. Jeżeli dziś nic, to twoje wszystko.

Uroczystość Objawienia Pańskiego Iz 60,1-6; Ps 72,1-2.7-8.10-13; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,3; Mt 2, 1-12

poniedziałek, 5 stycznia 2015

afrodyzjak

Klęczałam dziś w katedrze w Łodzi myśląc: „Dobrze pamiętam ostatni raz kiedy tu byłam.” Nie znam co prawda konkretnej daty, ale przed oczami mam wszystkie szczegóły, okoliczności, pamiętam nawet miejsce, gdzie wtedy zaparkowaliśmy samochód (i jaki) oraz jak wielką obietnicę mi wtedy złożył Bóg. Tylko, co ciekawe, wydawało mi się, że kaplica Adoracji znajduje się po drugiej stronie. Ważne, że nadal jest tam Ten, do którego przyszłam. Chwilę po mojej bezpośredniej dość modlitwie: „Jezu, jak to dobrze Cię tu znów spotkać” rozpoczęła się Eucharystia.

(J 1,43-51)
"Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: Pójdź za Mną! Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy - Jezusa, syna Józefa z Nazaretu. Rzekł do niego Natanael: Czyż może być co dobrego z Nazaretu? Odpowiedział mu Filip: Chodź i zobacz. Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. Powiedział do Niego Natanael: Skąd mnie znasz? Odrzekł mu Jezus: Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym. Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela! Odparł mu Jezus: Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to. Potem powiedział do niego: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego."

Pamiętam jak wtedy pytałam tych, których na mojej drodze postawił Bóg: Czy mogę spodziewać się czegoś dobrego? Czy Bóg, znając mnie, nawet bez mojego kilkunastostronicowego rachunku sumienia z całego życia, może mieć dla mnie coś dobrego? Czy ta, konkretna walka duchowa, której doświadczam, może być dowodem Jego dobroci i troski? Czy może być coś dobrego z Nazaretu?

Odpowiedź, którą słyszałam kolejno od osób, do których przychodziłam była ta sama: Nie przekonasz się jeśli nie spróbujesz. Ja mogę świadczyć, ale dopóki nie spotkasz Jezusa osobiście i nie zaufasz Mu, nie będziesz mieć pewności. Chodź i zobacz. Mi nie musisz wierzyć. Przyjdź do Niego.

Jezus wtedy powiedział mi wtedy: widziałem Cię. Znam Cię. Wiem czego pragniesz. Nie są dla Mnie ukryte twoje czyny i twoje pragnienia, twoje błędy i twoje marzenia. Znam ciebie. Dlaczego? Bo jesteś dla Mnie ważna. Najlepiej przecież znamy tych, którzy są dla nas naprawdę ważni.

Dziś zastanowił mnie ten figowiec…
Pierwszy raz w Biblii pojawia się, gdy Adam i Ewa splatają z niego gałązki, aby ukryć swoją nagość. Bóg mówi mnie i tobie dziś: Nie musisz się ukrywać, widzę prawdę o tobie i nie brzydzę się. Widzę też twój wstyd i twoją nagość i to ja chcę ciebie okryć, chcę zmyć i wziąć na siebie na co ty sam nie chcesz patrzeć, co niszczy twoją bliskość z innymi. Chcę byś był prawdziwy, czyli taki jakim cię stworzyłem, na Mój obraz i podobieństwo. Ale to co trudne, brudne, nagie – nie odrzuca mnie. Wręcz przeciwnie, chcę przyjść do ciebie właśnie takiego. Zresztą, cóż innego robi Bóg w raju? Szuka nagiego Adama… Bóg szuka ciebie i mnie… Teraz.
Figi – zwłaszcza te z pierwszego zbioru, były przez proroków uznawane jako coś najlepszego, najdoskonalszego. Izajasz zrobił placek figowy, aby uleczyć króla Hiskiasza. Być pod drzewem figowym można właśnie po to, aby szukać owoców i tym samym Bóg mówi: widzę jak pragniesz, aby twoje życie przynosiło jak najlepszy owoc. Widzę, twoje pragnienie tego co dobre, co doskonałe i chcę ci dawać właśnie to, co da tobie życie. Widzę całe dobro, które jest w tobie złożone, wierzę w ciebie, widzę w tobie tą samą siłę, która jest we Mnie. Więcej – Bóg mówi tobie dziś: jestem z ciebie dumny, zachwycam się tobą. Pokładam w tobie nadzieję.

Bóg mówi dziś Natanaelowi, ale mówi i mnie i tobie: Widziałem cię, zanim zwróciłeś ku Mnie swoje kroki. Znam ciebie. Znam twoją nagość i twoje pragnienie czynienia rzeczy wielkich i dobrych. Nie są mi obce twoje upadki i momenty, kiedy wstajesz aby zbierać najlepsze owoce. Nie jest mi tajna ani sekunda z twojego życia i każda z nich jest tak samo ważna. Chcę dać ci życie, w którym niczego nie będzie braknąć – i jeszcze więcej. Więcej niż możesz sobie wyobrazić.

Bóg 5 czy 6 lat temu w tym kościele złożył mi obietnicę. Obietnicę nie tylko wszelkiego dobrodziejstwa, ale również tego, że będę głosić wszędzie prawdę o Jego Miłości. Wtedy wydawało mi się to nieprawdopodobne. Niepojęte. Niezrozumiałe. Dziś wiem, widziałam więcej niż to. I dziś, zachwycona Jego wiernością, idąc za wezwaniem, które Jezus kieruje do uczniów w 7 rozdziale Ewangelii św. Łukasza mówię ci:

Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto w Niego nie zwątpi.

Jakże szczęśliwy jest ten, kto nie zwątpi. Jakże szczęśliwy jest ten, kto zdobywa się na szaleństwo słów: Jezu ufam Tobie. Szaleństwo, zaufania, w którym nigdy nie zostanie się zawiedzionym. Nie ze względu na naszą nagość i słabość, czy też siłę i piękno. Ale ze względu na Bożą wierność.

Jak dobrze było, dziś znów oszaleć…

Jak dobrze odkryć, że pierwszym, który oszalał jest On – Bóg, który jest chory z miłości do mnie… i do ciebie.

Pomyśl przez moment o tym co najpiękniejsze, najwspanialsze, najcudowniejsze co Bóg dał ci w twoim życiu. Jest? To uważaj: zobaczysz nieskończenie więcej niż to. 

1 J 3,11-21; Ps 100,1-5; J 1,43-51

niedziela, 4 stycznia 2015

Z miłości przeznaczył nas dla siebie…

 (J 1,1-18)
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o światłości. Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył.”

Widziałeś ostatnio Chrystusa w drugim człowieku? Zachwyciłeś się tym, jak Światłość staje się w twoim życiu przez świadectwo, kogoś, kto po prostu przyjął Chrystusa i narodził się na nowo, po to, aby dawać życie? I nie chodzi mi dziś o pytanie, czy przyjąłeś to życie, aby na nowo stać się dzieckiem Boga, które Wszechmocny będzie podnosił do swojego policzka i uczył stawiać pierwsze kroki (por Oz 11,1-4), ale chodzi mi o pytanie, czy zachwyciłeś się tym, jak Bóg stawia na twojej drodze świadków, aby w twoim życiu objawiła się Jego chwała, abyś żył, otrzymując z „Jego pełni, łaskę po łasce”?

Przeglądam dziś w głowie i w sercu ostatnie pół roku… Jedynie. Kropla całego życia. Widzę przyjaźnie, które trwają od lat, którym wystarczy jeden telefon, nawet raz do roku i nagle wszystko staje się jasne. Odkrywam spotkania, które wydarzyły się raz, a ziarno zasiane owocuje do tej pory. Zauważam te, które uczyniły moje serce ziemią skalistą i te, które na nowo nadały mu zdolność do tego, aby przyjąć Ewangelię. Są tacy, o których się pamięta, i tacy o których się śni. Tacy, którzy chociażby mieli odejść na zawsze, to na zawsze zostaną. Inni jak przypływy i odpływy, przychodzą – wnoszą najpiękniejszą wiadomość jakie może mieć Boży posłaniec, i odchodzą - biorąc to co jestem w stanie im oddać, aby ponieść to dalej. Każde spotkanie jest ważne – to na moment, to codzienne, to, po którym, ktoś jeden zostaje na zawsze, choćby nie wiem co miało się stać. A każda chwila oddalenia, to chwila, w której się tęskni.

Dziękowałeś Bogu, za to, jak „z miłości przeznaczył nas dla siebie”? Jak precyzyjnie, choć absolutnie niezrozumiale, zadbał o każdy szczegół? Błogosławiłeś Boga, który objawia się tak prosto – przychodząc jako człowiek i dając siebie w człowieku? Wielbiłeś Tego, który przez brata i siostrę dał ci nie tylko w miłości wzrastać, ale i w ogóle do miłości się narodzić?

„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa; który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich - w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. Przeto i ja, usłyszawszy o waszej wierze w Pana Jezusa i o miłości względem wszystkich świętych, nie zaprzestaję dziękczynienia, wspominając was w moich modlitwach. [Proszę w nich], aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. [Niech da] wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych.”
Ef 1,3-6.15-18

Niech Bóg będzie błogosławiony. Nic więcej.

II Niedziela po Narodzeniu Pańskim 
Syr 24,1-2. 8-12; Ps 147,12-15.19-20; Ef 1,3-6.15-18; 1 Tm 3,16; J 1,1-18



sobota, 3 stycznia 2015

Thanks to Proconvertable One... Dzięki J.

ויאמר יצחק אל־אברהם אביו ויאמר אבי ויאמר הנני בני
ויאמר הנה האשׁ והעצים ואיה השׂה לעלה׃

<<Isaac asked, "The fire and the wood are here, but where's the lamb for the burnt offering?">>
Ojcze, gdzie jest Baranek? Baranek na ofiarę? (por Rdz 22,7)

Ile to już razy? W pełnym posłuszeństwie Ojcu, w pełnej wierności, czyniąc to co wskazuje. Patrzysz jak słudzy pakują drwa i idziesz, tam gdzie Ojciec dziś ciebie zaprasza. Twoje serce, to serce Izaaka, które jest wierne, ale które nie rozumie. Moje serce dziś, to serce Izaaka, które chce pełnić wolę Ojca, chociaż nie wie, ani dlaczego, ani dokąd, ani w jakim celu. To jest serce, które idzie i jednocześnie pyta: Ojcze, gdzie jest Baranek? Gdzie jest Baranek na ofiarę? Ojcze, gdzie jest Ten, który jest większy ode mnie, gdzie jest Ten, który uniesie to, czego ja unieść nie mogę?
Nie bój się dziś pytać: Ojcze, gdzie jest Baranek Boży, który wejdzie w moją ciemność? Ojcze, gdzie jest Ten, który przyjdzie i uniesie moje pytania i moje wątpliwości? Tato, gdzie jest Ten, który jest od zawsze większy, który sprawi, że moje problemy znów staną się małe? Tatusiu, gdzie jest Ten, który wejdzie w to, czego ja już znieść nie mogę? Nie mam sił, nie rozumiem, boję się... Mam dość, przerasta mnie to, mój lęk i niepewność nie pozwalają mi iść dalej. Tato… gdzie On jest?

Tak długo jak pytamy, otwieramy się na odpowiedź, którą dziś wnosi nam św. Jan.

(J 1,29-34)
Nazajutrz Jan zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi. Jan dał takie świadectwo: Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym.”

Tak długo jak nie chcesz ratować się sam, szukasz Jego obecności, Jego wybawienia możesz być pewien ocalenia. Tak długo, jak nie próbujesz uciekać, a krzyczysz, szepczesz, błagasz i pytasz Tego, który jest większy, masz pewność, że jest Baranek na ofiarę.
Pan widzi” (Rdz 22,14). I zna czas właściwy. Zobaczysz. Wierzę w to, bo tak samo bardzo pragnę tego doświadczyć. "Pan widzi" i każde z dzieci jest dla Niego cenne. "Pan widzi" i tobie chce dziś błogosławić, jak błogosławił Abrahamowi... ale i jak błogosławił Izaakowi. "Pan widzi" serce pytające i zatrwożone. I nie jest mu obojętny.


Najświętszego Imienia Jezus
1 J 2,29-3,6; Ps 98,1.3-6;  J 1,14.12; J 1,29-34