Cisza i tańczące gdzieś na
skrajach okien światła lamp. Śmiech, który przeplata nisko opadające rozmowy. Ktoś
śpiewa, gdzieś między kolejnymi ulicami przebiegają wypowiedziane i
niewypowiedziane sekrety. Proste wybory, długie spacery, szczere słowa. Kamienice,
których nikt nie chce i ekskluzywne – wybrane i przygarnięte. Całość, gdzieś
między początkiem czasu, a dziś. Siwaki, plac pofarze, zaskakujące freski i
pisk opon.
167 km. Światła drogi. Dźwięk silników
samochodów. Mrok środowej nocy.
Piekarz z Kaszub, tłumaczący na
przystanku piątce studentek, zadając pytania niewygodne. Te najtrudniejsze
zaczynały się od: „Po co ?”. Puste śmiechy, tłum w nocnym autobusie, alkohol.
Dworzec, papierosy, dziewczyna, której rozszerzone źrenice bezradnie szukają
rozkładu, a plecy nie mogą unieść ciężaru pracy, skrzętnie schowanej w
niewygodnym laptopie. Brak celu, pośpiech do domu, szukanie klubu, toalety,
piwa. Komunikaty niczym z dworcowych megafonów: „Chcę rzygać”, „Mam wyjebane”, „Ten
klub, był koło wielkiego parku”, „Te ulice to są wszędzie takie same”, „Dlaczego
mnie zostawiłeś”, „W chuj i już”, zastąpiły cień porozumienia, które niosą
rozmowy.
167 km. Droga świetlna.
Przeglądałam się w spojrzeniach i gestach. Za wszystkich i każdego z osobna
umierał Chrystus. Wszystkich i każdego z osobna umiłował do końca, tak, aby
życie naprawdę zaczęło się już teraz.
„Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony. Jakże
więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego,
którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” Rz 10,13-14
Jak głodny jest świat miłości.
Jezus – upragniony, a nie poznany. Oglądam swoje stopy, daleko im do piękna
apostoła, niosącego Dobrą Nowinę. Taka jaka jestem, z tym wszystkim czego nie
mam – idę. Abyśmy mogli usłyszeć, abyśmy mogli uwierzyć. Bo wszyscy chcemy,
żeby Niebo było już teraz.