wtorek, 31 stycznia 2012

solanka

Dostałam prezent. Taki szczery prezent. Ktoś zobaczył, jak zabłysły mi oczy i powiedział po prostu: "Podoba ci się? To weź!". Dał mi go, chociaż bardzo go potrzebował i potem jeszcze prosił, o to, żebym go pożyczyła. Taka prostota serca mnie zawsze ujmuje. 

Dostałam ołówek.

I nie jest to zwyczajny ołówek. Jest na nim napis. Bardzo dla mnie szczególny.


"Wybaczyć wszystkim wszystko"


Często biorę go do ręki i przypomina mi to, 77 razy, o którym mówił Jezus. 
Wybaczyć wszystkim - żywym i umarłym, najbliższym i tym, których być może widziałam raz, tym, których numer znam na pamięć i tym, którzy usunęli mnie ze swojej listy kontaktów w telefonie.
Wszystko - czyli zarówno brak miłości, jak i jej nadmiar, brak troski, jak i nadopiekuńczość, błędy, krzywdy, żale. Te nazwane i te niewypowiedziane. 
Wybaczyć. 


Ołówek jest biały - jakby chcąc mi przypominać o czystości serca i tym, jak wielki pokój wnosi przebaczenie. Ołówek jest też nietypowy pod jeszcze jednym względem - nie jest zatemperowany ale naostrzony nożem. Przebaczenie nie jest łatwe, wymaga cierpliwości i starannej pracy. Wymaga... i może dlatego jest trudne, bo tak trudno jest od siebie wymagać.

Wybaczyć wszystkim wszystko... Kochać, jednocześnie jak siebie samą i zapominając o sobie. Bo ofiarować, to dawać, to co najchętniej zachowalibyśmy dla siebie.

wtorek, 24 stycznia 2012

spojrzenie

Kilka dni temu, znajomy ksiądz przypomniał mi, pewną ważną kwestię. Adoracja Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie to nie jest tylko czas, kiedy ja mogę wpatrywać się w mojego Mistrza i Pana, ale jest to przede wszystkim czas, kiedy On patrzy na... mnie. On pragnie tego spotkania, pragnie cieszyć się moją z Nim obecnością. 
On - Bóg Wszechmogący, Pan panów i Król królów pragnie spotkania ze mną. Niewiarygodne.


Kiedy tak wiele wątpliwości, wplątuje się w niedawną pewność... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy moja radość, wyrzuca dawną ciemność... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy wstydzę się przed samą sobą... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy brakuje mi cierpliwości i męczy mnie bezsilność... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy nawet nie chcę na siebie patrzeć... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy moje pytania, nie dają Mu nawet dojść do głosu... On pragnie spotkania ze mną.
Kiedy rodzi się we mnie takie na łeb, na szyję ufanie... On pragnie spotkania ze mną.


Moje pragnienie jest tylko odpowiedzią, na Jego pragnienie. Moja tęsknota, ma źródło w Jego tęsknocie. Moja miłość, pochodzi od Niego, który jest czystą Miłością, i który pierwszy nas umiłował.

sobota, 21 stycznia 2012

wyjątkowa sobota

"Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od zmysłów." Mk 3,20-21

Kiedy usłyszałam ten fragment z Ewangelii wg św. Marka dziś na Mszy Św. pierwsze co pomyślałam to: Jejku, ale krótkie czytanie! A potem usłyszałam homilię. Ks. Sławek, jak zwykle w punkt.
Życie Jezusa nabierało rozpędu. Tłumy szły za Nim wszędzie, nawet gdy szedł do Swojego domu. Nie mógł nawet spokojnie zjeść. Gdy Jego bliscy dowiedzieli się o tym, chcieli Go zatrzymać. Chcieli przecież, żeby było tak... normalnie. Tak... zwyczajnie. Bo to, co dokonywało się mocą Jezusa, w ich oczach było po prostu szaleństwem.
Chwilę potem Jezus przypomni, kto jest Jego bliskim. Braćmi i siostrami nazwie tych, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują Je wiernie. Dla nich, ziemska droga Jezusa, nie będzie szaleństwem, stanie się po prostu życiem.

Przypomniała mi się natychmiast rozmowa i bardzo proste wnioski z niej płynące. Dla wielu osób, życie, które staje się kroczeniem za Jezusem, życie, w którym Bóg jest najważniejszy, jest szaleństwem. Dla innych szaleństwem jest życie w pogoni za pieniądzem, łatwą przyjemnością i wygodą.

Może i moje życie jest szaleństwem. Może. Tak długo, jeśli jest chociażby próbą pójścia za Jezusem - innego nie chcę.

czwartek, 19 stycznia 2012

biec do końca

Byłam z wizytą. Bardzo lubię to miejsce. Dom na uboczu, czajnik z herbatą na piecu. Za oknem sikorki i dzięcioły huśtają się na sznurze do prania, wyjadając smakołyki, specjalnie dla nich przygotowane. Zawsze są herbatniki i czas, żeby po prostu, ze sobą pobyć. Usłyszałam tam, po raz kolejny, zdania, które mogły paść tylko z ust kobiety mądrej swoim kilkudziesięcioletnim życiem. Mądrej tym, o czym ja nie mam zielonego pojęcia. W środę usłyszałam zdanie, które idealnie podsumowywało to, co Pan Bóg przemienia w moim życiu, w tym czasie: "Choroba? Każdy ma jakąś, trzeba ją po prostu... polubić. Jak się ją zna, to można usiąść i płakać, albo można iść dalej. Ten kto siedzi i płacze, może nawet nie zauważyć, że Pan Bóg mu tą chorobę zabierze."
Mam wrażenie, że przez długi czas szłam do przodu, stale oglądając się za siebie, lub ewentualnie niepewnie rozglądając się na boki. Nagle, po prostu spojrzałam przed siebie, i odkryłam, że jest... po prostu pięknie. Tak jak usłyszałam niedawno, morze Czerwone już dawno za mną, czas pustyni uczy wytrwałości. Kluczem do przeżywania tego wszystkiego, jest jednak przecież nie tylko to, czym Pan Bóg obdarowuje teraz (bez względu na to, jak trudne czasem wydaje się to obdarowanie), ale to, co czeka na końcu. Jak by na to nie patrzeć, jest to po prostu... Ziemia Obiecana.

wtorek, 17 stycznia 2012

Ponad górami i nad dolinami

Już czas, by to co złamał świat,
To co umarło w nas - ożyło znów,
Już czas, by życie w groby tchnąć,
By w róg zwycięstwa dąć, by znowu żyć!

Słyszę już wołanie,
Słyszę z Nieba deszczu dźwięk...
Ponad górami i nad dolinami,
Słyszę wołanie: Już czas!

Już czas, by świat uwolnić z mar,
By w sercach płonął żar - poświęcenia.
Już czas, czas aby siebie dać,
I życie swoje kłaść - dla pokolenia.

Słyszę już wołanie,
Słyszę z Nieba deszczu dźwięk...
Ponad górami i nad dolinami,
Słyszę wołanie: Już czas!

Już czas, czas dla złamanych serc,
By z nich wydobył się - zew wolności!
Już czas, czas aby poczuć znów,
Jak wieje Boży Duch, niosąc pieśń radości!


Śpiewam od dwóch dni. Śpiewam, śpiewam, śpiewam. Wołanie, dotarło w końcu i do mnie. Minęło 2,5 roku - już czas. Czas zacząć oddychać wolnością, czas zacząć iść, nie oglądając się na to co było. Nie wiem jak to się stało. Jeden moment, pochylenia się nad Słowem Bożym, kiedy Duch Święty mocno mnie dotknął pokazując słowa: 

"Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania. W przeciwnym razie nowa łata obrywa jeszcze /część/ ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków. W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki; i wino przepadnie, i bukłaki. Lecz młode wino /należy wlewać/ do nowych bukłaków." (Mk 2,21-22)

Pan Bóg bardzo mocno mi pokazuje od kilku miesięcy, że pora zacząć żyć wolnością, którą mi dał. Pora przestać zamykać się na łaski, którymi mnie obdarowuje. Pora zacząć żyć tym nowym życiem, które dostałam w takiej obfitości. Pora zaufać i uwierzyć, że przeszłość nie jest stygmatem, ale błogosławieństwem, które dotyka serca, aby uczynić je silnym i przemienionym. Już czas. Czas żyć bez lęku. Czas słuchać Tego Głosu, który tak po prostu... woła.

Uśmiecham się i nawet mojemu królikowi ogłaszam, że mój Bóg jest Panem Niemożliwego. Ogłaszam, jak dobrze jest być dzieckiem Boga. Śmieję się, bo cieszy się moje serce. Śpiewam, bo moja dusza wielbi Pana. Jestem szczęśliwa bo... bo ON JEST!