wtorek, 27 października 2015

"Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że tajemnice królestwa objawiłeś prostaczkom." Mt 11,25


„Sądzę, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności - nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał - w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując  - odkupienia naszego ciała. W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której [spełnienie już się] ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać tego, co się już ogląda? Jeżeli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy.”
Rz 8,18-25

Zawsze najwięcej dowiadujemy się o sobie w naszej słabości. Tak. Dokładnie tak. Wtedy, kiedy wypowiadamy słowa, które nigdy miały nie paść z naszych ust. Gdy czynimy to, czego nigdy nie mieliśmy zrobić. Gdy zaprzątają nas myśli, dla których przecież nie ma miejsca. Gdy to co miało świadome i dobrowolne „nie”, dostaje równie świadome i zdecydowane „tak”. Papież Benedykt XVI za św. Pawłem powtórzył w ogromnej szczerości i prawdzie: „Codziennie czynię zło, którego nie chcę”. Codziennie. Zło. Którego nie chcę. Codziennie uświadamiając sobie, jak bardzo potrzebuję Odkupiciela. Doświadczając mojej słabości, wielbię Tego, który mnie z niej wyzwala. Odkrywając moją niemoc, błogosławię Chrystusa, w którym wszystko jest możliwe.

Jednocześnie,
za każdym razem kiedy zostaje mi wybaczone,
za każdym razem, kiedy niemożliwe staje się możliwe,
za każdym razem, kiedy Jego Miłość, przygarnia mnie na nowo,
za każdym razem, kiedy zabiera mój lęk, strach, ból
za każdym razem, kiedy ciemność, zamienia się w jasny dzień,
za każdym razem, kiedy mój Bóg zaskakuje mnie swoją dobrocią i łaską…
wybucha we mnie nadzieja i pragnienie na więcej i więcej, więcej i więcej.

Królestwo Boże wzrasta, jak drzewo zasadzone z ziarna gorczycy, o którym pisze św. Łukasz w dzisiejszej Ewangelii (Łk 13,18-21). Drzewo, które człowiek sadzi w swoim ogrodzie. Te wszystkie chwile, doświadczenia Bożego zbawienia, odkupienia, wyzwolenia, usprawiedliwienia, przebaczenia… są jak moment zasadzenia ziarna w ogrodzie. I dają nadzieję aby oczekiwać na więcej. Na wzrost, na owoc, na odpocznienie, na radość, której nie da się niczym zmierzyć. Te momenty nadziei, wzrostu krzewu gorczycy, sprawiają, że i inni mogą już Królestwo Boże oglądać i mieć w nim udział, jak ptaki, które mogą założyć gniazda, zamieszkać (dosł. Kateskēnōsen – rozbić namiot).

Jakim dziś siebie widzisz?
Czy potrzebujesz jeszcze Jezusa?
Gdzie dostrzegasz Jego obecność w swoim życiu?
Co sadzisz w ogrodzie swojego serca?
Czy inni będą się tym mogli nakarmić?
I na co w ogóle czekasz? Czy spodziewasz się czegoś więcej? Czy pragniesz Nieba?

Ja wiem jedno.
„Nadzieja zawieść nie może” Rz 5,5a
Wiem. Bo tego właśnie doświadczam.
Zaufałam Bogu. I otrzymałam nieskończenie więcej niż się spodziewałam. I wiem, wiem to na pewno, że to dopiero początek.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

zima wiosną

"Obchodzono wtedy w Jerozolimie uroczystość Poświęcenia świątyni. Było to w zimie. Jezus przechadzał się w świątyni, w portyku Salomona. Otoczyli Go Żydzi i mówili do Niego: Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie. Rzekł do nich Jezus: Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie. Ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z moich owiec. Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy"
J 10,22-30

Bóg zna mnie. Zna ciebie. I pragnie, tak bardzo pragnie być ze mną. Tak pragnie ciebie. Tak jak pragnie się relacji, z tym, kogo się kocha. Nic nie zrobi wbrew. Ta Miłość jest pełna wolności. Do niczego nie zmusza. Zgadza się na bliskość zgodną z rytmem mojego i twojego serca. Pragnie szczęścia. 
Bóg pragnie dać życie wieczne już tutaj. Czyż może być lepszy dar? Niebo już tutaj. I pewność, absolutna pewność, że będzie walczyć.
Nikt nie wyrwie, "nikt nie porwie". Jezus będzie walczył do końca.
Nikt nie wyrwie, "nikt nie wydrze". Ojciec będzie walczył do końca.
I wcale nie o twoje i moje posłuszeństwo.
Nie o to, aby żeby było "Jego".
Ale o twoje i moje szczęście.
O Niebo.
Dla mnie i dla ciebie.
O Niebo.

Wtorek Dz 11,19-26; Ps 87,1-7; J 10,27; J 10,22-30

wtorek, 7 kwietnia 2015

Nasz Zbawiciel Jezus Chrystus śmierć zwyciężył!

"Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy /tak/ płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa - jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: Niewiasto, czemu płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu. Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział."
J 20,11-18

I
Czy już zobaczyłeś w sobie Marię Magdalenę? Magdalenę, która stoi przed grobem płacząc? Płacząc, bo to jedyna droga aby poradzić sobie ze stratą. Płacząc, bo odszedł ktoś kogo kochasz, płacząc, bo straciłeś nadzieję, płacząc, z bezradności, złości, z poczuciem "że wszystko przecież miało być inaczej".  Płacząc, po kolejnym upadku, w którym stajesz wobec Boga i siebie mówisz bezradnie: Nie potrafię przestać! Imię Magdalena oznacza - buntować się. Ile razy buntujesz się, bo myślisz, że to co najlepsze jest już za tobą? Że skończyło się coś, co miało trwać już zawsze? Że tej sytuacji nie da się rozwiązać? Że to się nie może udać? Że nagle okazało się, że ręka Pana jest zbyt krótka?

II
Może czujesz się dziś Magdaleną, bo twoje serce krzyczy: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono"? Bo czujesz, że Chrystus jest gdzieś daleko i nie wiesz jak znaleźć na nowo drogę do Niego? Może Twoje serce rozpacza, bo czuje się ogołocone, samotne, puste? Doświadczyłeś spotkania z Jezusem i nie chcesz już żyć bez Niego, ale nie potrafisz Go odnaleźć, nie wiesz nawet jak Go szukać? 

III
Bez względu na to jak zgubiłeś drogę do Jezusa, bez względu na to jak bardzo boli porażka, bez względu na to, czy brakuje ci już nadziei, Bóg mówi dziś do ciebie po imieniu. Bóg czeka na ciebie w grobowcu, tam gdzie doświadczasz śmierci samotności, odrzucenia, tęsknoty, braku nadziei i wątpliwości. Kiedy myślisz, że Jego ręka jest zbyt krótka, aby poradzić sobie z twoimi problemami, On najpierw zajmuje się tym, aby przyjść do ciebie i wziąć ciebie za rękę. Wypowiada twoje imię i tym samym mówi: dla ciebie tu jestem. Ze względu na ciebie tu jestem. Nie ma momentu, w którym bym ciebie nie szukał.  Otwórz swoje oczy. Jestem. Popatrz na mnie Magdaleno i powiedz: kim Ja dla ciebie jestem? Zwyciężę śmierć w tobie, jeśli pozwolisz mi to zrobić. Bo grób to idealne miejsce żebym zwyciężył śmierć, która jest w tobie.

IV
Idź i powiedz - ciemność i śmierć nie mają nade mną już władzy. Zwątpienie, depresja, smutek, osamotnienie, brak nadziei - nie mają już nade mną władzy. Doświadczyłam śmierci, ale mój Pan jest większy. Mój Pan pokonał grzech i śmierć. I może uczynić to w twoim życiu. Czeka na ciebie w twoim grobie.

V
I niech nic cię przed tym nie powstrzyma. Powiedz innym. I sama też zapamiętaj. Dobrze zapamiętaj.

Wtorek w Oktawie Wielkanocy Dz 2,36-41; Ps 33,4-5. 18-20.22; Ps 118,24; J 20,11-18

czwartek, 2 kwietnia 2015

Jego słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi

"Ja otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: To jest ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę! Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę! Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie."
1 Kor 11,23-26

Kropla po kropli Ewangelia spada na suchą ziemię mojego serca. Przenika je, aż zaczynam na nowo czerpać. Opadają uschnięte liście. Kwiaty, które nie zmieniły się w owoc i zwiędły też spadają na ziemię. Ziemię, która właśnie rodzi do życia.

Krótka rozmowa - nowa pewność, że takie umieranie jest dobre. Dziś szczególnie przypomniał mi o tym św. Paweł w 1 liście do Koryntian. "Otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem." Paweł pisze "parelabon" - przyjąłem, otrzymałem. Aby przekazać Dobrą Nowinę, trzeba Ją najpierw samemu przyjąć. Aby przekazać Ewangelię, trzeba wiedzieć kto jest jej źródłem, dawcą. Mieć pewność, że to nie jest wymysłem ludzkim, systemem, zasadą, nawet religią. Ale prawdą, w której objawia się Bóg sam o samym sobie. To jak wygląda moja relacja z Bogiem, determinuje moją relację z innymi. Jeśli spotkanie, odkrycie, zachwyt Bogiem, przemienia niczym trzęsienie ziemi, jest silne, intensywne, pewne - tak moje relacje nie będą letnie, wątłe, byle jakie, udawane i pozorne.

Chrystus dał się Pawłowi, jako Ten, którego ciało jest wydane - dosłownie "klōmenon" - za nas łamane. On oddaje siebie - daje siebie łamać, niszczyć, okaleczać, poniżać. I my mamy czynić to samo. Po co? Aby być gotowymi "aż do kiedykolwiek przyszedłby". To proste wezwanie, aby niszczyć w sobie to co nie jest gotowe na pełnię spotkania z Chrystusem, gdy powtórnie przyjdzie. Łamać w sobie również to wszystko co jest oporem, co się sprzeciwia, co powstrzymuje mnie przed wiernym oczekiwaniem. Łamać to wszystko we mnie, aby być również dla braci. Przełamywanie swojej strefy bezpieczeństwa, aby pójść głębiej wewnątrz siebie i wewnątrz relacji z Chrystusem i braćmi. Aby umarło wszystko co powstrzymuje przed życiem całą pełnią. Paraliżuje nas strach przed bólem, traceniem, ogołoceniem. Zapominamy, że to droga, nie jej cel. Przyjęcie Chrystusa połamanego, otwiera na przyjęcie siebie połamanego i na to co jest złamane w moim bracie. Jezus nie stał się ofiarą spisku, zgodził się na to aby być połamanym, poniżonym, zabitym. Jego śmierć, nie jest aktem słabości i porażką, ale gestem odwagi i potężnym zwycięstwem. Dać siebie złamać i przyjąć to w drugim. To tutaj najpełniej dokonuje się Ewangelia. *

* J. thx for R. Rohr


Wielki Czwartek, Msza Wieczerzy Pańskiej Wj 12,1-8.11-14; Ps 116,12-13. 15-18; 1 Kor 11,23-28; J 13,34; J 13,1-15

poniedziałek, 9 marca 2015

Jesteś Galilejczykiem?

"Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman. Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się"
Łk 4,24-30

Od rana te słowa gdzieś pulsują w moim sercu. Ewangelista Łukasz, w ten właśnie sposób otwiera działalność Jezusa w Galilei. Jezus mówi wprost, kim jest i jaka jest Jego misja (por. Łk 4,14nn), a potem, i ten fragment czytamy dziś, bez ogródek zapowiada jaki czeka Go los. Po tych słowach, ludzie dosłownie "zostali napełnieni wzburzeniem, szałem" i natychmiast wyrzucają Go z miasta i chcą Go zgładzić. Co robi Jezus? 

"On zaś przeszedłszy przez środek ich poszedł".

Dokąd poszedł?
Poszedł robić swoje. Głosić, uzdrawiać, wskrzeszać, posyłać, wzywać do nawrócenia... poszedł głosić Dobrą Nowinę. Nieść miłość, która nie zna granic. Która zwycięży każdą śmierć. Nieść miłość, która pokona każdą ciemność. Nieść miłość, która wypełni każdą pustkę. Poszedł z miłości umierać.

Kiedy rozmawiam z najróżniejszymi osobami, wszyscy swoją życiową misję (wielkie słowa), swoje życiowe powołanie (jeszcze większe), swoją drogę rozeznają (o mamma!) patrząc na te przestrzenie, w których mogą się realizować. Czyli mówiąc zupełnie po ludzku: odnosić sukcesy. Być w czymś naprawdę dobrym. Rozwijać się. Wzrastać.
Jezus nie poszedł, dlatego, że powitano Go owacjami. Poszedł wiedząc, że tak jak to powiedział na początku, będzie odrzucony, wydany, samotny, niezrozumiany, wyśmiany. Od początku i... już zawsze.

Pomyśl, czy poszedł byś w życiu za czymś, w czym nie odnosisz sukcesów? Czy trwałbyś w posłudze, zadaniach, wyzwaniach, gdyby ci nie dziękowano, nie chwalono, nie podziwiano, nie doceniano? Czy dalej widziałbyś swoją drogę tam, gdzie świadom byłbyś od początku skazania na odrzucenie, wyśmianie, niechęć - zwłaszcza od swoich? Czy mimo wszystko, szedłbyś dalej, wierząc, że to jest to, do czego jesteś wezwany? Czy zostawiłbyś uznanie, pozycję, szacunek? Czy wybrałbyś to co robisz bez względu na to, co i jak o tobie mówią? Czy byłbyś w stanie, nie uciekać przed spojrzeniami i słowami, ale przejść przez środek i pójść dalej robić swoje? Umierać, dla ludzkich podstawowych pragnień, bycia docenionym, szanowanym, przyjętym? Umierać, decydując się na to, aby walczyć o to aby kochać, a nie o to by doświadczać bycia kochanym?

Mi, jawi się to jak zbyt wysoka góra. Na szczęście Jezus pokazuje mi, że żadna góra taka nie jest. I że warto być buntownikiem i zwyczajnie, z konotacją narodową, powiedzieć:  Co?! Ja?! Ja nie wejdę?! I zwyczajnie, z odwagą, krok za krokiem pójść. I robić swoje. Bez względu na to co powiedzą i jak to zinterpretują. Zostawić to co bezpieczne i w czym jest dobrze, w czym cenią i głaszczą. A przede wszystkim, robić to co swoje, bez względu na to, czy głaszczą. Ot.

2 Krl 5,1-15a; Ps 42, 2-3;  43,3-4; Ps 130,5-7; Łk 4,24-30

piątek, 6 marca 2015

zaufałam

"Izrael miłował Józefa najbardziej ze wszystkich swych synów, gdyż urodził mu się on w podeszłych jego latach. Sprawił mu też długą szatę z rękawami. Bracia Józefa widząc, że ojciec kocha go bardziej niż ich wszystkich, tak go znienawidzili, że nie mogli zdobyć się na to, aby przyjaźnie z nim porozmawiać. Kiedy bracia Józefa poszli paść trzody do Sychem, Izrael rzekł do niego: Wiesz, że bracia twoi pasą trzodę w Sychem. Chcę cię więc posłać do nich. Józef zatem udał się za swymi braćmi i znalazł ich w Dotain. Oni ujrzeli go z daleka i zanim się do nich zbliżył, postanowili podstępnie go zgładzić, mówiąc między sobą: Oto nadchodzi ten, który miewa sny! Teraz zabijmy go i wrzućmy do którejkolwiek studni, a potem powiemy: Dziki zwierz go pożarł. Zobaczymy, co będzie z jego snów! Gdy to usłyszał Ruben, [postanowił] ocalić go z ich rąk; rzekł więc: Nie zabijajmy go! I mówił Ruben do nich: Nie doprowadzajcie do rozlewu krwi. Wrzućcie go do studni, która jest tu na pustkowiu, ale ręki nie podnoście na niego. Chciał on bowiem ocalić go z ich rąk, a potem zwrócić go ojcu. Gdy Józef przybył do swych braci, oni zdarli z niego jego odzienie - długą szatę z rękawami, którą miał na sobie. I pochwyciwszy go, wrzucili do studni: studnia ta była pusta, pozbawiona wody. Kiedy potem zasiedli do posiłku, ujrzeli z dala idących z Gileadu kupców izmaelskich, których wielbłądy niosły wonne korzenie, żywicę i olejki pachnące; szli oni do Egiptu. Wtedy Juda rzekł do swych braci: Cóż nam przyjdzie z tego, gdy zabijemy naszego brata i nie ujawnimy naszej zbrodni? Chodźcie, sprzedamy go Izmaelitom! Nie zabijajmy go, wszak jest on naszym bratem! I usłuchali go bracia. I gdy kupcy madianiccy ich mijali, wyciągnąwszy spiesznie Józefa ze studni, sprzedali go Izmaelitom za dwadzieścia [sztuk] srebra, a ci zabrali go z sobą do Egiptu."
Rdz 37,3-4.12-13a.17b-28

Prosta scena. Codzienna. Żywcem wyjęta z naszych domów, miejsc pracy, wspólnot. Znów historia zbawienia zatacza koło i dzieje się na naszych oczach. Dzieje się w nas. Wszędzie gdzie jesteśmy znajdzie się ktoś, kto kocha bardziej i ktoś kto zdaje się być szczególnie wybrany. Znajdą się tacy, którzy mają swój plan, którym sytuacja nie będzie się podobać, tacy, którzy będą próbować oponować. Tacy co zostaną wydani w niewolę, tacy, którzy będą chcieli na tym zarobić. 
Jest to, jeden z najbliższych mi tekstów biblijnych. Nieustannie wraca i nieustannie znajduję w nim siebie. Przeczytaj go ze mną dziś jeszcze raz, a potem spytaj siebie: kim dziś jestem?

Może jesteś jak Józef, który zachwyca się w szczególny sposób miłością Ojca i który wiernie idzie za Jego wezwaniem aż... nagle odkrywa, że Jego ręka wydaje się zbyt krótka. Może poszedłeś za zaproszeniem, które w sercu odczytałeś za Boże... ale już dostrzegasz, że Jego plan i Jego myśli, są daleko od twojego planu? Że to wszystko, po prostu miało być inaczej?
Józefie jakie było twoje serce, kiedy doświadczałeś, że Bóg zachwyca się tobą i ma dla ciebie to co najlepsze? Co czułeś, kiedy posłał cię do tych, którzy cię prześladowali? Co myślałeś kiedy byłeś odrzucony, wystawiony na pewną śmierć, porzucony przez własnych braci? Co czułeś, gdy poznałeś swoją cenę, w oczach świata - cenę niewolnika? Czy nadal byłeś pewien tego, że Ten, który kocha jak nikt inny, ma twój los, w swoim ręku? 

Może jesteś jak bracia Józefa, którzy po prostu zazdroszczą tego doświadczenia Bożej Miłości, że zamykają się na odkrycie tego, jak bardzo są kochani, jak bardzo są cenni i wybrani?
Bracia, jaki ból zamknął wasze serca, na miłość Ojca i miłość do brata? Jakie zranienie sprawia, że nie umiecie przyjąć go takim jaki jest? Jaki strach rządzi wami, że boicie się, że miłosierdzia i łaski Bożej dla was nie wystarczy? Kiedy zaczęliście myśleć, że nic dobrego już was nie spotka? W którym momencie i co przekonało wasze serce, że Ojciec o was zapomniał?

Być może masz dziś na imię Ruben? Chcesz walczyć o braci, ale brak ci odwagi i szukasz rozwiązań, ale boisz się stanąć wprost, w opozycji, zło zwyciężać dobrem?
Rubenie, kiedy zacząłeś się godzić na kompromis? Jaki lęk związał twoje gardło, że nie krzykniesz wprost: zostawcie go i wróćmy razem do domu, do Tego, który każdego z nas kocha? W którym momencie przyjąłeś swój plan, aby ocalić? I dlaczego chcesz walczyć tylko o jednego z braci? Czemu twoje serce, nie widzi, jak bardzo serca braci pragną bycia kochanymi i przyjętymi? Gdzie twoja odwaga Rubenie?

Właśnie, a może jesteś dziś jak Juda? Może po prostu chcesz zyskać, zarobić, pozornie się wzbogacić. Może twoja logika i złość zaprowadziły cię tak daleko, że już nie widzisz co tracisz?
Judo, jaką cenę ma twój brat? Dlaczego czując się jak niewolnik, niewolnik swoich pragnień, lęków, marzeń i planów, za cenę niewolnika sprzedajesz brata i siebie samego? Dlaczego wręcz darmo oddajesz to, co jest bezcenne? Judo... kogo lub co, jesteś gotów sprzedać dziś?

Panie, stajemy dziś przy studni, która jest miejscem czerpania i znakiem spotkania. Pragniemy, łakniemy dziś właśnie spotkania z Tobą. Stajemy jako Józef, z doświadczeniem Twojej miłości, ale z lękiem, bo jesteśmy w sytuacji, której nie rozumiemy, która boli, która rani... Stajemy pragnąc pewności, że nasz los jest w Twoim ręku. Odrzuceni, sprzedani, zniewoleni, pragniemy... zaufać. Panie błagamy Cię dziś o to zaufanie. Nie daj nam Panie zwątpić w Twoją miłość. Wypełnij nas nią na nowo, abyśmy pragnęli, marzyli, śnili tylko o tym, że wrócisz i weźmiesz nas do domu. Stajemy z Rubenowym brakiem odwagi i z zagubieniem Judy. Oszukani przez własne serca zranione grzechem. Panie, przyjdź i daj nam ukochać ten krzyż, który niesiemy dzisiaj. Abyśmy byli jeszcze bardziej Twoi. Abyśmy byli naprawdę Twoi. Amen

Rdz 37,3-4.12-13a.17b-28; Ps 105, 16-21; J 3,16; Mt 21,33-43.45-46

środa, 4 marca 2015

35,2

"Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał - aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.
J 15,9-17

To wam przykazuję, abyście miłowali... dosłownie... jedni drugich. Zastanawiałam się, dlaczego akurat ten werset przykuwa tak mocno moją uwagę, aż uświadomiłam sobie, że jedni drugich to w gruncie rzeczy inaczej niż "wzajemnie". Bo to oznacza po pierwsze, nie oczekiwanie wzajemności, odpowiedzi w postaci miłości, a po drugie, miłość "tego drugiego" do "tego pierwszego" nie wynika z konieczności odpowiedzenia "tym samym, na to samo", ale z powszechnego wezwania, do którego wzywa Jezus. 

Gdyby ująć to matematyczno - logicznie, to jeśli Bóg jest A, jeden człowiek B, a drugi C, to B kocha C tylko ze względu na miłość A, a jeśli C kocha B, to nie w odpowiedzi na uczucie B, ale ze względu na wezwanie A. :D

I choć cała ta dywagacja mnie samej wydawała się zbędna i pokrętna, to uświadomiłam sobie, że przecież właśnie tak kocha Bóg. Bóg kocha bez względu na moją odpowiedź na Jego miłość. Bóg kocha i nie oczekuje mojej miłości, ale tylko i wyłącznie tego, że przyjmę Jego miłość, że się na nią otworzę. Do tego zaprasza. Do otwierania się na miłość, którą On daje i którą daje drugi człowiek. To właśnie, odkrywam coraz częściej, jest oddawanie życia (gr. duszy). Otwieranie się na miłość to niejednokrotnie przekraczanie swoich lęków, obaw, barier. To też przyjmowanie jej, taką jaka ona jest, a nie stawianie oczekiwań, co do tego, jaką by się ją widzieć chciało. To jest wpuszczanie tego co najgłębsze i najbardziej pierwotne w Bogu i człowieku, do tego co jest najbardziej moje, najtajniejsze, najbardziej podatne na zranienie i na... owocowanie. Dobre owocowanie.

To dzisiejsze wezwanie odbieram bardzo prosto. Kochaj. Nie oczekuj niczego w odpowiedzi. I przyjmuj miłość, taką jaką ktoś chce ci ją dać. A! I pozwól Bogu się kochać. Zwyczajnie, codziennie, prosto. On naprawdę nie chce nic w zamian.

święto św. Kazimierza Królewicza, Syr 51,13-20; Ps 16,1-2.5.7-8.11; Flp 3, 8-14; Łk 21,36; J 15,9-17;