czwartek, 20 lutego 2014

167 km


Cisza i tańczące gdzieś na skrajach okien światła lamp. Śmiech, który przeplata nisko opadające rozmowy. Ktoś śpiewa, gdzieś między kolejnymi ulicami przebiegają wypowiedziane i niewypowiedziane sekrety. Proste wybory, długie spacery, szczere słowa. Kamienice, których nikt nie chce i ekskluzywne – wybrane i przygarnięte. Całość, gdzieś między początkiem czasu, a dziś. Siwaki, plac pofarze, zaskakujące freski i pisk opon.

167 km. Światła drogi. Dźwięk silników samochodów. Mrok środowej nocy.

Piekarz z Kaszub, tłumaczący na przystanku piątce studentek, zadając pytania niewygodne. Te najtrudniejsze zaczynały się od: „Po co ?”. Puste śmiechy, tłum w nocnym autobusie, alkohol. Dworzec, papierosy, dziewczyna, której rozszerzone źrenice bezradnie szukają rozkładu, a plecy nie mogą unieść ciężaru pracy, skrzętnie schowanej w niewygodnym laptopie. Brak celu, pośpiech do domu, szukanie klubu, toalety, piwa. Komunikaty niczym z dworcowych megafonów: „Chcę rzygać”, „Mam wyjebane”, „Ten klub, był koło wielkiego parku”, „Te ulice to są wszędzie takie same”, „Dlaczego mnie zostawiłeś”, „W chuj i już”, zastąpiły cień porozumienia, które niosą rozmowy.

167 km. Droga świetlna. Przeglądałam się w spojrzeniach i gestach. Za wszystkich i każdego z osobna umierał Chrystus. Wszystkich i każdego z osobna umiłował do końca, tak, aby życie naprawdę zaczęło się już teraz.

Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony.  Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” Rz 10,13-14


Jak głodny jest świat miłości. Jezus – upragniony, a nie poznany. Oglądam swoje stopy, daleko im do piękna apostoła, niosącego Dobrą Nowinę. Taka jaka jestem, z tym wszystkim czego nie mam – idę. Abyśmy mogli usłyszeć, abyśmy mogli uwierzyć. Bo wszyscy chcemy, żeby Niebo było już teraz.